KONDYCJA LUDZKA: MODEL EWOLUCYJNY
część druga

Brak wolności, żeby przyjąć pełną osobistą odpowiedzialność

Aby trochę bardziej nam to przybliżyć, chciałbym przedstawić kilka przykładów tego, co mam na myśli. W tym celu posłużę się krótką przypowieścią i wskażę elementy świadomości mityczno-członkowskiej. To jest ten poziom, na którym nasze ja-cielesne, czy może raczej umysł, odłącza się od swojej identyfikacji z naturą i identyfikuje się z grupą społeczną. I dlatego jest to okres w rozwoju człowieka między 4. a 8. rokiem życia, w którym bez zastrzeżeń przyjmujemy wartości, w których jesteśmy zanurzeni jako istoty społeczne, niezależnie czy będą to wartości rodzinne, religijne, etniczne, narodowe czy jakiekolwiek inne. Dopóki przywiązujemy dużą wagę do przynależności do jakiejś grupy, dopóty w mniejszym lub większym stopniu czerpiemy naszą tożsamość z postaw i oczekiwań tej grupy i brakuje nam wolności, by przyjąć pełną osobista odpowiedzialność, która jest charakterystyczna dla świadomości mentalno-egoicznej. Można chyba powiedzieć, że niewielu ludzi ma pełny dostęp do poziomu mentalno-egoicznego i w gruncie rzeczy, na tym etapie ewolucji człowieka jest to praca na całe życie, aby stać się w pełni człowiekiem, stać się w pełni osobowym „ja”, pełną refleksyjną samoświadomością, silnym ego z jego osobową tożsamością. Taki jest obecny etap procesu ewolucji, ale wszystkie wcześniejsze etapy są dla niego wyzwaniem, ponieważ nosimy w naszych świadomych i nieświadomych wspomnieniach wartości, satysfakcje i lęki, które były obecne na każdym z tych poziomów. 

Zgadnij, kto przyjdzie na obiad?

Przyjrzyjmy się teraz przypowieści, którą łatwo zapamiętacie, jeśli pójdziecie do kina. Jest to film pod tytułem „Zgadnij, kto przyjdzie na obiad”. Opowiada on o bardzo liberalnym i społecznie zaangażowanym redaktorze czasopisma lub gazety ze Środkowego Zachodu, który jest znany ze swojej troski o ubogich, silnego sprzeciwu wobec rasizmu i troski o prawa obywatelskie. Ciekawe, że to właśnie w tym czasie pojawił się ten film. Jego żona, którą gra Katharine Hepburn, główną rolę gra Spencer Tracy, całkowicie wspiera męża w tym zaangażowaniu na rzecz sprawiedliwości społecznej i równości rasowej. Naturalnie sporo ich kosztowało, by wejść na poziom mentalno-egoiczny, bo napotykali opór ze strony społeczeństwa, a on mógł stracić pracę w redakcji. W tamtym czasie potrzeba było wielkiej hojności, by wznieść się ponad panującą powszechnie mentalność, która odzwierciedlała mocno zakorzeniony kolonializm i niewolnictwo. Mają piękną córkę, która jest ich oczkiem w głowie – ona również bardzo interesuje się sprawami społecznymi i uwielbia tatę, bo jest tak otwarty i liberalny. Pewnej wieczoru oznajmia więc, jeśli dobrze pamiętam fabułę, że zakochała się w najwspanialszym mężczyźnie, tak przystojnym, tak utalentowanym, tak kochającym i tak świadomym społecznie, że jest pewna, iż rodzice będą zachwyceni wejściem tak wspaniałego człowieka do ich rodziny, a w odpowiednim czasie nie będą mogli doczekać się wnuków, które oczywiście się pojawią.

 Mówią więc: „Przyprowadź go na kolację, żebyśmy mogli go poznać!”. I oczywiście nadchodzi ten wieczór, oni podchodzą do drzwi, a ona zostawia go na zewnątrz, wchodzi i obejmuje tatusia i mamusię, mówiąc: „Poczekajcie, aż go zobaczycie, jest najwspanialszy na świecie”. A oni na to: „No to wpuść go na miłość boską”. Kamera kieruje się więc w stronę drzwi i wchodzi, oczywiście, Sidney Poitier – jeden z najprzystojniejszych i najbardziej porywających czarnoskórych mężczyzn, jakich można sobie wyobrazić. Uśmiecha się i jest gotowy rzucić się w ich ramiona, a kamera wraca do Spencera Tracy i Katharine Hepburn i widać jak gasną ich uśmiechy, a szczęki niemal opadają im na podłogę z głośnym trzaskiem. I zdajecie sobie sprawę, że świadomie wznieśli się ponad poziom mityczno-członkowski, ale nieświadomie – nie. I to właśnie okoliczności mówią o tym, gdzie jesteś: to, co nieoczekiwane, kryzysy, próby – to są wielkie dary Boskiego Terapeuty, które pozwalają ci poznać, kim jesteś, gdzie jesteś i jaką motywacją się kierujesz – to takie ważne w chrześcijańskiej podróży, w której motywacja jest absolutnie wszystkim. 

Motywacja jest absolutnie wszystkim

A gdyby Jezus był tutaj dzisiaj, nie zdziwiłbym się, gdyby opowiedział podobną przypowieść. A ma też przypowieść ze swoich czasów, na którą chciałbym zwrócić waszą uwagę. To prawie identyczny scenariusz. Przedstawia w nim Izraelitę, który pada ofiarą zbójców i półżywy leży przy drodze. Nadchodzi szacowny kwiat społeczeństwa jego czasów, w skład którego wchodzi kapłan, lewita i prawdopodobnie świecki Izraelita. Jak pamiętacie, kapłan i lewita przeszli obok, ponieważ nie chcieli zaciągnąć rytualnej nieczystości. Tak więc słuchacze w pełni współczują ofierze, którą jest Izraelita, a ponieważ drogi w tamtych czasach były niebezpieczne, więc było to coś, co również im mogło się przydarzyć. Mityczno-członkowskie nastawienie wynikające z konwencjonalnej moralności i porządku społecznego akceptowanego w ich środowisku religijnym, każą im oczekiwać, że pojawi się bohater, który będzie Izraelitą i który opatrzy rany tego człowieka i otrzyma nagrodę od Jahwe. Istnieją rabiniczne przypowieści z takim motywem. I tak, gdy wszyscy, mówiąc obrazowo, czekają na bohatera, któż się pojawia? Najbardziej znienawidzony i uważany za odstępcę od ich religii, będący śmiertelnym wrogiem Żydów w ogóle – Samarytanin, wyrzutek społeczny! W kręgach rabinicznych pisze się, że kto spożywa jedzenie Samarytan, spożywa pokarm świń, co jest absolutnie niedopuszczalne i w tym konkretnym środowisku żydowskim oznacza apostazję. 

O co chodzi

Innymi słowy, przypowieść Jezusa ma dokładnie taką samą szokującą moc, jak to gdy Sidney Poitier staje w drzwiach, żeby stać się członkiem rodziny, co jest czymś zupełnie innym niż akceptowanie go jako równego sobie na płaszczyźnie politycznej lub na jakiejś innej. Zatem Boże działanie na tych poziomach świadomości zaprasza nas, byśmy w różnych okolicznościach rozpoznali, jak słaby mamy dostęp do niektórych z tych poziomów lub do pełnej ludzkiej świadomości. I faktycznie, mamy do czynienia z nieświadomymi ograniczeniami i systemami wartości, które nie są ludzkie ani racjonalne i które nie zostały zintegrowane. Sprzeciwiają się więc wolności, do której wzywa nas Ewangelia i która charakteryzuje poziom mentalno-egoiczny. W Ewangelii chodzi o wolność – wewnętrzną wolność, nie o pobłażliwość czy samowolę, ale o wolność, która może przyjąć odpowiedzialność za nasze emocje, działania, decyzje i odpowiedź, jaką dajemy Chrystusowi. Właśnie o to chodzi w Ewangelii. Badając Model Ewolucyjny, otrzymujemy narzędzie, które uświadamia nam, że bez naszej winy po prostu z powodu kondycji ludzkiej, przeszliśmy przez te wartości, nie zawsze integrując je z nowym poziomem świadomości, który przychodzi z pewną natarczywością. Badania nad mózgiem jako nauka są nadal w powijakach, ale wydaje się, że co trzy lub cztery lata mózg wykonuje rodzaj kwantowego skoku w nowy stan świadomości lub osiąga nowe moce, czy jesteśmy na to gotowi, czy nie. Wydaje się więc, że istnieje pewien schemat, według którego w wieku 4 lat zaczyna się okres socjalizacji. W wieku 7 lub 8 lat pojawia się logiczne myślenie; w wieku 11 lub 12 lat zaczyna się myślenie abstrakcyjne. W wieku 15 lub 16 lat prawa półkula mózgu zaczyna być wystarczająco rozwinięta, by pojawił się wgląd intuicyjny. I to właśnie wtedy, z biologicznego punktu widzenia, powinno się rozpocząć życie duchowe, ponieważ masz wszystko, co potrzebne, żeby je zacząć, o ile nie pozostajesz pod wpływem jednego z wcześniejszych poziomów świadomości. Dlatego Model Rozwojowy, który Wilber wprowadził do Modelu Ewolucyjnego czyni Model Ewolucyjny niezwykle osobistym, ponieważ jest on tak naprawdę modelem naszego własnego doświadczenia, z wyjątkiem wyższych poziomów świadomości. Gdy w pewnym stopniu się go osiągnie, wtedy pojawi się możliwość dotarcia do wyższych poziomów świadomości, jedności i zjednoczenia z Bogiem oraz wglądu w jedność wszystkiego, a zwłaszcza w dobroć innych istot ludzkich, świadomość obecności Chrystusa, tak jakby cały wszechświat był jego ciałem fizycznym i świadomość, że Duch Chrystusa w jakiś sposób wypełnia cały świat i uzdrawia niedostatki naszego wzrastania. W chrześcijaństwie chodzi o wzrost. 

Sarx i soma

W książce „Bio-duchowość” Campbell i McMahon dokonują bardzo uderzającej analizy dwóch greckich słów, których Paweł używa w listach: „sarx” i „soma”. Otóż sarx, które dosłownie oznacza „ciało”, to nie tyle ciało fizyczne, chociaż go nie wyklucza, ale ciało fizyczne, emocje i cały organizm, innymi słowy, całą ludzką kondycję nastawioną na przetrwanie – czy to zbiorowe, czy indywidualne. I dlatego ten rodzaj świadomości nie będzie się rozwijać lub będzie się opierać rozwojowi, a ponieważ w chrześcijaństwie chodzi o wzrost, to jest to grzech w najbardziej osobistym sensie tego słowa. To decyzja, by pozostać bezpiecznym tam, gdzie jestem i bronić swojego terenu bez względu na to, ile może to kosztować innych ludzi. Tak więc sarx to ciało-ja zamknięte na wzrost, co przejawia się w tak typowy sposób w nacjonalistycznej polityce wszystkich krajów świata z nielicznymi wyjątkami. Innymi słowy, w tym rozumieniu szczęście polega na tym, by być bezpiecznym i zbudować takie uzbrojenie, żeby czuć się bezpiecznie, również w wymiarze zbiorowym, bez względu na to, czy większość ludzkiej rodziny głoduje lub jest pozbawiona podstawowych potrzeb życiowych lub możliwości rozwoju i uzdrowienia. I to jest rodzaj zbiorowego lub społecznego grzechu i właśnie dlatego, jak powiedział papież, sprawiedliwość społeczna jest istotną częścią głoszenia Ewangelii. Jeśli my wszyscy jako chrześcijanie nie zrozumiemy w pełni tego, co się z tym wiąże, to nasz własny wzrost duchowy będzie niepełny. To nie znaczy, że trzeba zaraz iść do ONZ, Moskwy, Watykanu czy innego miejsca i wszystko zmieniać. Wymaga to jednak wrażliwości na tych, którym możemy pomóc tu i teraz, przy takich talentach i ograniczeniach, jakie mamy. To właśnie od solidarności z innymi ludźmi, zwłaszcza z tymi, którzy są w potrzebie, zaczyna się przejście na poziom intuicyjny, na którym dostrzegamy głębszą jedność w powierzchownych strukturach i na którym potrafimy dokonywać syntezy i wyciągać wnioski wykraczające poza zwykły poziom racjonalnego myślenia i działania. 

Wzrasta lęk przed śmiercią

Jest też jeszcze jeden aspekt tego procesu – równie zajmujący, co przerażający. Chodzi o to, że z każdym nowym poziomem formowania się stabilnej świadomości, wzrasta lęk przed śmiercią, wzrasta poczucie odpowiedzialności i w związku z tym wzrasta niepokój i poczucie winy. I trzeba się tymi emocjami zająć. Według niektórych psychologów, takich jak Becker, Norman Brown i inni, strach przed śmiercią jest jedną z głównych, jeśli nie największą, represją na obecnym etapie rozwoju człowieka. Może rozumiecie dlaczego – na poziomie uroborycznym zanurzony w naturze człowiek nie myśli o śmierci, nie myśli o „ja”, które może przetrwać śmierć. Na poziomie tyfonicznym istnieje ciało-ja, ale jest ono nadal tak zanurzone w naturze, że ma bardzo małą samoświadomość albo nie ma jej wcale. Na poziomie mityczno-członkowskim zaczyna pojawiać się świadomość społeczna. Jest to okres, w którym zaczynają pojawiać się rytuał i ofiary z ludzi jako sposób przebłagania bogów lub zdobycia ich przychylności przez ofiarowanie im przedstawiciela całości – pamiętajmy, że świadomość tyfoniczna nie potrafi odróżnić części od całości. Tak więc idea przedstawiciela umierającego za całość jest oczywiście symbolem nieśmiertelności, który pozwala wszystkim innym żyć dalej, ale zauważcie, że element tyfoniczny świadomości mityczno-członkowskiej, czyli pomylenie części z całością, jest regresywnym lub niezintegrowanym elementem świadomości tyfonicznej. I dlatego nie pozwala ludziom na poziomie mityczno-członkowskim uzyskać pełnego dostępu do poziomu mentalno-egoicznego, tak samo jak, na poziomie mityczno-członkowskim, wsteczny ruch nieświadomego systemu wartości uniemożliwiał redaktorowi i jego żonie osiągnięcie wolności poziomu mentalno-egoicznego, wolnego od zdominowania przez względy społeczne, chociaż wcale nimi nie gardzącego. Jest to poziom negocjacji, współpracy, początków tworzenia więzi z innymi ludźmi. Stąd wielki biblijny nakaz, by kochać bliźniego jak siebie samego. Nie można tego zrobić, jeśli jest się pod nadmiernym wpływem wcześniejszych poziomów świadomości. 

Ból emocjonalny z wczesnego okresu życia

Sądzę, że dzięki przedstawieniu Modelu Ewolucyjnego jesteśmy gotowi, żeby wejrzeć głębiej w rozwój indywidualnego „ja” z jego fiksacją na emocjonalnych poziomach świadomości, a co za tym idzie – w rozwój nieświadomości wypełnionej emocjonalnym bólem wczesnego życia, z ograniczonymi wartościami i zarazem możliwościami, których jeszcze nie znamy, takimi jak dynamiczna podstawa [bytu] i pozytywne zdolności psychiki, gdy zostają w pełni otwarte dzięki wolności poziomu mentalno-egoicznego i dalszych etapów tworzenia więzi, intuicji, otwarcia się i wglądu. I w ten sposób, przyglądając się Modelowi Egzystencjalnemu, mamy nadzieję pokazać, jak [działa] fałszywe „ja”, które jest wyrazem tych nieprzerobionych doświadczeń emocjonalnych z wczesnego dzieciństwa i sposobów, radzenia sobie z nimi, i zaczniemy dostrzegać, jaka jest nasza osobista diagnoza choroby, której doświadczyliśmy, a być może nadal doświadczamy. I tak otworzymy się na Boże lekarstwo, za jakie uważam kontemplacyjny wymiar Ewangelii, do którego dociera modlitwa kontemplacyjna. Modlitwa głębi z kolei jest drogą do kontemplacji dopełnionej jednak działaniem, jakie pojawia się pod wpływem kontemplacyjnego wglądu, który w rzeczywistości przynależy do intuicyjnego poziomu świadomości lub jest jego początkiem, przekraczając go jednak i dając nam możliwość, być może niepojętej i niewyobrażalnej, wolności i wzrostu, zjednoczenia i jedności z Ostateczną Rzeczywistością lub Ostateczną Tajemnicą, którą w tradycji chrześcijańskiej nazywamy Bogiem. 

Tłumaczenie: Tomasz Jeliński,

na podstawie: The Spiritual Journey Series – Contemplative Outreach, Ltd

 

Facebook
Twitter
Email