Modlitwa jako relacja z Bogiem
część pierwsza

Kontemplatywny wymiar Ewangelii

W tradycji chrześcijańskiej istnieje metoda rozwijania tego kontemplatywnego wymiaru Ewangelii. Właśnie na tym się teraz skupimy, gdy będziemy mówić o modlitwie jako relacji. Mógłbym nawet powiedzieć, że modlitwa jest relacją.  Nie powinniśmy myśleć o modlitwie tylko jako o modlitwie ustnej czy o gestach bądź rytuałach. Jest to sposób otwierania się, poddawania i wchodzenia w relację z Ostateczną Tajemnicą, a mówiąc bardziej konkretnie z Jezusem Chrystusem. 

Módlmy się

Podczas liturgii na pewno niejeden raz słyszeliście, jak celebrans mówi „Módlmy się”. Wszyscy są, mam nadzieję, przez chwilę cicho, a potem na końcu mówią „Amen”, co oznacza „Dobrze” albo „Tak” bądź „Zgoda”. Ale, na miłość Boską, na co się zgadzasz? Cóż, na to, co jest w tekście, ale poza poszczególnymi słowami w gruncie rzeczy mówimy: „Wejdźmy w relację z Bogiem” albo „Umocnijmy tę relację, jaką już mamy, nadajmy jej głębi, doświadczmy jej” albo „Celebrujmy ją tu, w tej grupie ludzi zebranych w imię  Chrystusa, aby Go wielbić”.

Rozpoczyna się znajomość

Modlitwa jest zatem dynamicznym procesem obejmującym różne etapy relacji, które odzwierciedlają sposób, w jaki tworzymy relację z prawie każdym. 

Modlitwa jest relacją z Bogiem

 

MODLITWA JAKO RELACJA

LECTIO DIVINA

ZNAJOMOŚĆ

CZYTANIE

ŻYCZLIWOŚĆ

REFLEKSJA

PRZYJAŹŃ

MODLITWA SPONTANICZNA

ZJEDNOCZENIE ŻYCIA

ODPOCZYNEK W BOGU

KONTEMPLACJA

Wróćmy do czasów, gdy chodziliśmy na randki – owszem, dla niektórych z nas było to dość dawno temu. W każdym razie, dzwonisz do kogoś, kto ci się podoba i mówisz: „Może pójdziemy w sobotę wieczorem na randkę?” A ta osoba mówi: „Będę zachwycona. Też chciałam się z tobą spotkać”. I tak zaczyna się znajomość. Zaczynacie nawzajem poznawać swoje historie, upodobania, czy lubisz muzykę albo czy interesujesz się piłką nożną, baseballem, pływaniem, studiami, swoim życiem zawodowym, swoim drzewem genealogicznym. Kiedy relacja się umacnia, przechodzicie do bardziej osobistych tematów. 

Nie wiesz, co powiedzieć

Mamy więc wstępny okres pewnej sztywności i pewnej śmiałości… dokonującej się wymiany. Im głębsza ta wymiana, tym głębsza relacja. Przypuśćmy więc, że popełniliście ten błąd, że spodobała się wam jakaś ważna osoba. Nie jakiś zwyczajny chłopak czy dziewczyna. Powiedzmy, że to głowa państwa, jak prezydent Reagan, a może jakiś przywódca religijny jak Dalajlama czy papież Jan Paweł II. Albo zejdźmy kilka stopni, arcybiskup Denver czy waszej diecezji. Dzwonicie więc do tej osoby, przebijacie się przez armię sekretarek i ku waszemu wielkiemu zdziwieniu, osoba ta zgadza się na rozmowę. Śpieszycie więc, przebijacie się przez całą świtę, ochroniarzy, itd. I w końcu stajecie w obliczu tej wielkiej obecności, obecności tej wielkiej postaci. Nadeszła wielka chwila, a wy nie macie zielonego pojęcia, co powiedzieć. Stoicie tam z trzęsącymi się kolanami i zastanawiacie się: „Mam rozmawiać o pogodzie? Co będzie właściwe?” Nie wiecie, co powiedzieć.  

Odmawiamy więc formalne modlitwy 

Większość z nas znajduje się właśnie w takiej sytuacji, gdy zaczynamy się modlić, żeby wejść w tę relację, która musi rozpocząć się od etapu znajomości. Stajemy zatem w obecności Boga. Nie wiemy, co powiedzieć. W końcu tam trafiliśmy – zapomnieliśmy języka w gębie, trzęsą się nam kolana, nie wiemy, gdzie i od czego zacząć czy skończyć i nasza pierwsza myśl to: „Może to był błąd. Chyba lepiej się wycofam, kiedy jeszcze jest miło”. I wtedy Kościół przychodzi nam z pomocą i daje nam modlitwę ustną, żebyśmy nie byli oniemiali. Jezus pomógł w ten sposób apostołom ucząc ich „Ojcze nasz”. Odmawiamy więc formalne modlitwy i pozwala nam to wytrwać na tyle długo, żeby pokonać tę początkową nieśmiałość i paraliżujący strach, który nas ogarnia w obecność tej wielkiej persony. Przecież Bóg to największa osoba, jaka istnieje. Tak więc Bóg, w swojej wielkiej miłości do nas i w swoim pragnieniu przyjaźni z nami, bo jak mówi Jan: „Bóg pierwszy nas umiłował”, jest najpierw nami zaintrygowany, zafascynowany. Można powiedzieć, że jest cały zakręcony na tle naszego osobistego życia i rozwoju. Większość ludzi myśli o Bogu w przerażająco ciasny sposób. Powinniśmy mieć wielkie myśli o tym naszym Bogu. On ma zawsze nowe pomysły, jak rozwijać tę przyjaźń i nie przejmuje się niczym dopóki staramy się i pracujemy nad tą relacją. 

Temat rozmowy

W każdym razie, oprócz modlitwy ustnej, która pomaga nam pójść dalej, Bóg proponuje nam temat rozmowy. I jest to w gruncie rzeczy jeden z najważniejszych, jeśli nie najważniejszy, cel Pisma Świętego. W Piśmie Świętym Bóg objawia nam swoją najgłębszą istotę, a także co Mu się podoba, co Mu się nie podoba, kim są Jego przyjaciele i kim są inni ludzie. I jest to wspaniały sposób, żeby zacząć rozmowę. Oczywiście, nie poznajemy kogoś za jednym razem, czy przez jedno – dwa spotkania w ciągu roku albo nawet raz na tydzień. To może być pewnym sposobem na przeczekanie, żebyśmy się nie cofali. W zależności od motywacji, gotowości czy tego, jak głęboko dotknęło nas zaproszenie, żeby otworzyć się na Boga, w takim stopniu, w jakim pozostajemy pod wrażeniem osoby Boga, odpowiadamy czynami czy zachowaniami, które to potwierdzają. 

Regularne rozmowy

Jednym ze sposobów, żeby udowodnić swoje zainteresowanie młodą damą czy dżentelmenem, o których się starasz, jest organizowanie regularnych rozmów, spotkań, poważnych randek. I nie rezygnujesz z nich, chyba że odbywa się jakaś duża impreza dobroczynna, zmarł ktoś w rodzinie, czy coś podobnego. Bo jeśli nie przychodzisz punktualnie na spotkania i nie zostajesz do końca, to druga osoba zaczyna odbierać, oczywiście niewerbalny, komunikat, że wcale ci tak bardzo nie zależy. Skoro na świecie żyje mnóstwo ludzi, może sobie pomyśleć: „Do licha z tym facetem. Zajmę się kimś, kto się mną naprawdę interesuje”. 

Do widzenie, powodzenia

Dobrze, wyobraźmy sobie, że od jakiegoś czasu poważnie randkujesz i co sobotę, a może kilka razy w tygodniu próbujesz spotkać się z tą osobą. Wyobraźmy sobie, że kiedy przychodzi czas spotkania, dzwonisz do tej osoby i mówisz: „Kochanie, przyjechał mój brat ze wsi. Muszę mu pokazać miasto. Zobaczymy się w przyszłą sobotę”. Mija tydzień. „Halo, czy to ty najdroższa? Bardzo cię przepraszam. Dzisiaj Bronco grają wielki mecz. Nie mogę się z tobą spotkać. Nie mogę odpuścić tego meczu – sporo na niego postawiłem. Wybaczysz mi?”. Trzecia sobota, tydzień później „Cześć, cześć!” „Nie czuję się dziś najlepiej. Chyba łapie mnie grypa. Zanudziłbym cię dzisiaj. Wybaczysz mi?” OK. Czwarty wieczór: „Już nie mogę się doczekać. Czuję się świetnie. Bardzo chcę się z tobą zobaczyć. Tak mocno tęskniłem. Spotkajmy się na rogu, dobrze?” Zero odpowiedzi. I tylko ta przedłużająca się cisza, gdy słuchawka wędruje z powrotem na widełki i ciche kliknięcie na końcu wskazujące brak odpowiedzi. To koniec. Finito. Druga strona uznała, że już ci nie zależy i że może zainteresować się kimś innym. „Do widzenia, powodzenia”. 

OK, poczekam na ciebie

Na szczęście Bóg taki nie jest. Nie żywi urazy. Nie jest mściwy. Jeżeli my zaczniemy się trochę nudzić albo opuszczać nasze spotkania, nasz regularnie spędzany wspólnie czas, to przestaniemy wzrastać. Znajomość nie może się rozwijać, jeżeli brakuje interakcji. I musi ona mieć osobisty charakter. To nie może być tylko zewnętrzny pozór czy pusty rytuał. Musi w nim być serce, jakaś motywacja. I zwlekamy, może przez 10 czy 20 lat. A Bóg czeka – na szczęście jest wieczny. Nie martwi się za bardzo, gdy pojawiają się jakieś opóźnienia. To nasz problem. Jeżeli chcesz zwolnić tempo, On mówi: „OK. Poczekam na ciebie. Będą tutaj i gdy zechcesz wrócić, nie będę chował urazy. Zaczniemy tam, gdzie skończyliśmy. Wszystko zależy od ciebie”. 

Nikt tego za ciebie nie zrobi

Jest to jedno z największych wyzwań związanych z byciem człowiekiem. Nie ma żadnego, żadnego sposobu, żeby uwolnić się od osobistej odpowiedzialności. Nikt tego za ciebie nie zrobi. Bóg tego za ciebie nie zrobi, bo chodzi o wolność. Każda prawdziwa przyjaźń istnieje w wolności. A On czeka na naszą miłość. Tak to już jest i On nas do niej nie będzie zmuszał. 

MODLITWA JAKO RELACJA

LECTIO DIVINA

ZNAJOMOŚĆ

CZYTANIE

ŻYCZLIWOŚĆ

REFLEKSJA

PRZYJAŹŃ

MODLITWA SPONTANICZNA

ZJEDNOCZENIE ŻYCIA

ODPOCZYNEK W BOGU

KONTEMPLACJA

Lectio divina 

Mamy więc metodę ukształtowaną przez wczesnych chrześcijan, która rozwinęła się w dość uporządkowany system w średniowieczu, zwłaszcza w klasztorach. Ma swoją fachową nazwę – Lectio Divina, która jest łacińskim określeniem na czytanie, a dokładniej na słuchanie Księgi, którą uważamy za natchnioną przez Boga. Divina – to parafraza, żeby było łatwiej zrozumieć. Innymi słowy, to specjalny rodzaj czytania, który różni się od wszelkich innych znanych ci rodzajów czytania, zwłaszcza jeśli jesteś studentem. Studentom szczególnie trudno nauczyć się tego rodzaju modlitwy, ponieważ są tak przyzwyczajeni do opierania się na własnym intelekcie i rozumowaniu, że trudno im pojąć, że to nie jest czas na badanie i koncentrowanie się na tekście, ale na siedzenie z tekstem tak jakbyś słuchał Pana. 

Coś do przytulenia

To nie jest jakaś zabawa czy hipoteza. Pamiętajcie, że nasza chrześcijańska wiara mówi nam, że święci autorzy Pisma tworzyli pod natchnieniem tego samego Ducha, tego samego Ducha Świętego, Ducha Jezusa, którego On tchnął na uczniów, a nam przekazuje w sakramencie Chrztu, Bierzmowania i Eucharystii. Ten Duch jest również w nas, inspiruje nas i pomaga nam zrozumieć tekst, który mamy przed sobą, o ile jesteśmy otwarci na słuchanie, trwanie z tekstem, i wchłanianie jego znaczenia z szacunkiem i miłością tak jak potrafimy, nie starając się jednocześnie zbyt mocno. Jeżeli będziesz zbyt sztywny podczas rozmowy z przyjacielem, z którym chcesz się poznać, on to wyczuje. Wolałby, żebyś był rozluźniony, zrelaksowany. Wyobrażam sobie, że Bóg jest podobny. Nie chce, żebyśmy czuli się skrępowani czy sztywni jak kij od miotły, kiedy przebywamy w Jego obecności. Oczekuje pewnej plastyczności, pewnej elastyczności, można by rzec, czegoś co może przytulić; czegoś z krwi i kości, a nie tylko jakiejś abstrakcyjnej postawy czy wydumanej koncepcji, jak należy zachowywać się w Jego obecności. Jezus objawia Go jako Abba, a to jest słowo, którego najbliższym tłumaczeniem wydaje się być Tata. Nie traci przez to nic z szacunku, jaki ma w języku hebrajskim czy aramejskim, ale przenosi niezwykłą intymność, swobodę, która jest zarazem pełna szacunku, miłości, ufności i swobody, takiej jaką dziecko cieszy się przy piersi matki. Spodziewa się, że zostanie nakarmione. Jeśli matka tego nie zrobi, to zaraz o tym usłyszy! Sądzę więc, że Pan byłby niejeden raz bardziej zadowolony, gdybyśmy odpoczywali na Jego łonie i szukali pocieszenia; gdybyśmy płakali czy skarżyli się i zabiegali o Jego uwagę, zamiast czuć się nieswojo. 

Poważna randka

W każdym razie, mówimy o praktyce, która została kiedyś stworzona i przybrała formę metody, w której przeznacza się odpowiedni czas, uwzględniając inne obowiązki i styl życia, na tego rodzaju spotkanie, korzystając z Pisma Świętego jako tematu rozmowy, zwłaszcza z Ewangelii, które pokazują pełnię chrześcijańskiego Objawienia i przesłania Jezusa. Jest to więc kwestia modlitwy; może uklęknięcia na moment albo siedzenia przez chwilę w milczącej medytacji, żeby przypomnieć sobie, co się robi, że to poważna randka, spotkanie z Panem, że On jest obecny i czeka na nas z wielkim pragnieniem. 

Mamy już temat

Pamiętając o tym, bierzemy tekst, jakąś perykopę z Ewangelii. Łatwiej jest na początek zacząć od czterech Ewangelii. I podczas czytania tekstu prawie na pewno zaraz pojawią się jakieś refleksje. Jeżeli są one ciekawe, odkłada się tekst i pozwala, aby te refleksje zrobiły, co do nich należy. W ten sposób stopniowo poznajemy tekst. Nie staramy się przerobić jakiegoś materiału. Nie staramy się dojść do końca tekstu. To nie ma znaczenia. Masz jeszcze kolejne spotkanie. Możesz zacząć tam, gdzie skończyłeś. Wracając do refleksji – jeśli nasycimy się już pewnymi myślami, wracamy znowu do tekstu i czytamy kilka kolejnych zdań. Możesz przeczytać jedno słowo i znowu wciągnąć się w tekst. Nie chodzi o przerobienie materiału. To nie jest kwestia zdobycia wiedzy o Piśmie Świętym. Ma to dużą wartość, ale w innym czasie. To jest zupełnie inna praktyka, która naprawdę ma podstawowe znaczenie dla zrozumienia, co Duch próbował powiedzieć przez natchnionych autorów. Mamy wielki dług wdzięczności wobec biblistów z ubiegłego stulecia, którzy umożliwili nam rozumienie Pisma Świętego, być może dokładniej i bardziej wiernie niż jakiemukolwiek innemu  pokoleniu od czasu powstania Pisma Świętego ze względu na rozwój krytyki historycznej i współczesnej hermeneutyki oraz techniki rekonstruowania kultury, znaczenia słów oraz innych nauki. Jednak kiedy już to zrobimy, nadal jesteśmy dopiero na początku rozmowy. Mamy dopiero temat. 

Pójść w dowolnym kierunku

Kiedy już zaczniesz z kimś rozmawiać, możesz mieć w głowie jakiś plan, o czym chcesz rozmawiać. Jednak rozmowa może pójść w dowolnym kierunku. Może więc skończyć się w miejscach, do których nigdy nie sądziłeś, że trafi. Trzeba więc być przygotowanym, żeby pozwolić własnym refleksjom i myślom poruszać się w dowolnym kierunku, który wydaje się inspirowany tekstem. Kiedy dobiegną końca, wracasz do tekstu. I to, można powiedzieć, jest drugi poziom. 

Podpowiada, jak żyć każdego dnia

Zauważcie, że nie mówimy tylko o różnych sposobach traktowania tekstu, ale raczej o organicznym czy dynamicznym, niezwykle ludzkim sposobie odnoszenia się do tekstu jako przekazu Boga bądź Jego słowa skierowanego do nas w kontekście naszego życia teraz i dzisiaj. Innymi słowy, dla Boga czas i przestrzeń nie mają szczególnego znaczenia. Jest w pełni obecny w każdym momencie i w każdym miejscu, które nazywamy czasem i przestrzenią. Jest więc w pełni świadomy potrzeb każdego dnia, a przez Ducha i dar rady pomaga nam, podpowiada jak żyć każdego dnia w świetle i miłości Chrystusa. 

Rozmawiać z Bogiem naszymi własnymi słowami 

Kiedy więc zaczynamy reflektować nad Pismem Świętym, zaczynamy się czuć swobodnie podczas tego spotkania. Odpowiada to temu etapowi relacji międzyludzkich, który nazywamy Życzliwością i „spontanicznością”. Nie macie problemu, żeby usiąść z przyjacielem, skrzyżować nogi albo odchylić się do tyłu z otwartymi ramionami  i odprężyć się w swoim wzajemnym towarzystwie. Możesz się napić, możesz poklepać go po plecach albo odbyć prawdziwie ludzką rozmowę, która świadczy o poczuciu swobody i radości z waszej wzajemnej obecności. Tak zaczyna się dziać w naszej relacji z Bogiem, kiedy możemy z nim rozmawiać naszymi własnymi myślami i mówimy: „A co Ty o tym sądzisz?” On nam odpowiada: „Ponieważ tak bardzo boisz się mówić i nie wiesz, co powiedzieć, pomyśl, o jakimś z tych tematów, o których czytałeś w Ewangelii i zobacz, czy to cię nie ośmieli i nie poczujesz się ze mną swobodniej”, itd. I kiedy tak się dzieje, zaczynamy rozmawiać z Bogiem naszymi własnymi słowami i nie polegamy już tylko na gotowych modlitwach, jakkolwiek dobre mogą być. Te modlitwy zaczynają stawać się naszymi własnymi albo wymyślamy nowe. To jak rozmowa z jakąś osobą. Rozgadujemy się i swobodnie rozmawiamy na różne tematy. Nie musimy zawsze mówić na temat i nie czujemy, że wszystko, co mówimy jest zapisywane i rejestrowane. 

Wzrastanie wiąże się z ryzykiem

A zatem życzliwość jest tym wspaniałym darem w relacjach międzyludzkich, dzięki któremu zaczynasz kogoś poznawać i odpowiadasz podziwem, miłością, szacunkiem, a może też humorem na jego błędy i słabości, które za bardzo ci nie przeszkadzają ponieważ lubisz tę osobę tak bardzo, że zaczynasz nawet lubić jej wady. I tak samo dzieje się z Bogiem. Zaczynamy zauważać, że Bóg nie jest policjantem, który notuje wszystkie nasze wykroczenia. Nie jest sędzią, który wydaje wyrok za każdym razem, gdy potykamy się o kamień. I z pewnością nie jest tyranem wymagającym od nas niestworzonych rzeczy czy natychmiastowego posłuszeństwa, bo jak nie to… Bóg jest raczej kimś, ktoś stopniowo nas poznaje i kto z sympatią patrzy na nasze zmagania, bo są one znakiem szczerości naszych zamiarów. Bóg nie szuka ludzi doskonałych od samego początku. To tylko my mamy jakieś dziwne wyobrażenie, że w dniu, w którym zaczynamy chodzić, powinniśmy zdobyć złoty medal olimpijski. Pierwszego dnia, w którym zaczynasz prowadzić życie duchowe, nie będziesz miał jakichś wielkich osiągnięć. A ostatnią osobą, która by tego oczekiwała jest Bóg. Musimy mieć jasny obraz tego, jak mali jesteśmy, że jesteśmy jak małe dzieci, które uczą się chodzić. Częściej będziemy się przewracać niż chodzić, ale za każdym razem, gdy się podnosisz, wzmacniasz mięśnie i pewnego dnia przestaniesz tak często upadać. Jednak niektórzy ludzie tak bardzo boją się upadku, że sprawiają wrażenie, jakby nie chcieli nauczyć się chodzić. Wzrastanie wiąże się z ryzykiem. Zawsze ryzykujesz, ale tylko podejmując ryzyko wzrostu wchodzi się na nową płaszczyznę ludzkiego funkcjonowania, co stanowi wyjście poza ograniczający nas poziom, jakiego doświadczamy jako dzieci czy początkujący w duchowej podróży. 

Czekamy i wzrastamy

Pomyślmy o przypowieściach Jezusa, np. przypowieści o ziarnie gorczycy. Jezus powiedział, że jest to najmniejsze z wszystkich nasion, ale kiedy urośnie, staje się krzewem. Jakby mówił: „Moi drodzy uczniowie, nie macie pojęcia, jaka energia drzemie w tym niewielkim ziarenku. Jeśli pozwolicie, by zajęło się nim słońce, wiatr i deszcz, będzie rosnąć i rosnąć!” I podobnie wy, którzy otrzymaliście Królestwo, wystarczy, że będziecie otwarci na Boga, który jest słońcem, deszczem i zdrowiem, a ta zamknięta energia pogłębi waszą boską świadomość i zjednoczenie z Bogiem bardziej niż możecie sobie wymarzyć. Ale na początku musicie być małym ziarenkiem, kiełkiem, gałązką, musicie mieć kilka listków, może kilka kwiatów. I dopiero na końcu, czasami po wielu latach drzewo rodzi owoc. W międzyczasie czekacie i wzrastacie. 

Nigdy nie jest za późno

Ten proces wzrostu polega na akceptacji faktu, że podróż duchowa jest procesem, podobnie jak rozwój fizyczny od etapu dziecka do dorosłego. Przebiega według planu. Jeżeli się do niego stosujemy, rozwija się w sposób organiczny. W przeciwnym razie, rozwój zostanie zahamowany i będziecie mieli kłopoty i potrzebna jest łaska uzdrowienia i zaczniemy życie duchowe trochę późno. Nigdy nie jest za późno, ale zbyt długie czekanie niesie ze sobą pewne niebezpieczeństwa w tym znaczeniu, że łaska musi uzdrowić zranienia z całego życia, co mogłoby nie być potrzebne, gdyby inni ludzie zapewnili nam wsparcie, kiedy go potrzebowaliśmy. 

Odkrywanie się 

Przypuśćmy, że znajomość przekształca się w życzliwość i nasz okres spotykania Pana Jezusa codziennie przez pół godziny czy 45 minut, a może dłużej, jeśli czas na to pozwala, i nasze refleksje przyniosły nam pewną swobodę w tej relacji. Zaczynamy wówczas otwierać swoje serce. Innymi słowy zaczynamy się odkrywać. Odkrywanie się zwykle polega na stopniowym rozpoznawaniu ciemnej strony naszej natury, naszej słabości, co jest wynikiem nieudanych początkowych prób wprowadzania Ewangelii w życie, podobnie jak małe dziecko, które próbuje chodzić i na początku za bardzo mu się to nie udaje.  A więc mamy tę wspaniałą zdolność wchodzenia w relację z drugą osobą i wraz ze wzrostem zaufania i poznawaniem drugiej osoby, wzrasta ta zdolność odkrywania się przed drugim, ujawniania naszych najgłębszych myśli, uczuć, aspiracji, niepokojów, winy, itp. Odkrywamy się w pełni tylko przed kimś, o kim wiemy, że nas kocha i komu czujemy, czujemy, że możemy zaufać.  

Konieczne są więzi 

Oznacza to, że np. w kierownictwie duchowym, jednym z kluczowych czynników, które należy wziąć pod uwagę oprócz kwalifikacji jest zdolność wchodzenia w relacje. Bo nic z tego nie będzie, jeżeli nie będziesz odczuwać pewnej więzi z tą osobą. A niektóre osoby, niezależnie jak święte, odrzucają cię. To może być twój problem, nie ich, ale więzi są konieczne. I te więzi są również konieczne w naszej relacji z Bogiem. I kiedy reflektujemy nad dobrem przedstawionym w Piśmie Świętym, nad Bożym miłosierdziem, miłością i przebaczeniem, pojawia się spontaniczny odruch wdzięczności, która wylewa się z naszego serca. I wyrażamy ją w wyobraźni albo słowami, albo po prostu wewnętrznym odczuciem wdzięczności, chwalenia, dziękowania, pokory, skruchy, radości, zachwytu. Pojawiają się wszystkie emocje, które mogą występować w relacji z drugim człowiekiem, zwłaszcza z kimś, kto jest naprawdę wyrozumiały. Bez poczucia zrozumienia bądź sympatii, empatii wobec drugiej osoby, nie wzrastamy, nie odpowiadamy. Tylko miłość, tzn. poczucie bycia kochanym, może doprowadzić do pełnego rozkwitu ludzkiego życia i egzystencji. I sądzę, że właśnie dlatego, Bóg umieścił nas w rodzinach, z kochającą matką, ojcem i o ile szczęście dopisze z braćmi i siostrami, we wspólnocie. Wspólnota, w której brakuje miłości, która nie jest środowiskiem wsparcia i która nie karmi, powinna się rozwiązać, bo będzie robić więcej złego niż dobrego. Człowiek potrzebuje miłości. Dlatego wspólnota chrześcijańska w oczach Jezusa jest wspólnotą okazywanej miłości; to nie tylko uczucie, ale miłość, która wyraża się w służbie, wzajemnym wsparciu, zachęcaniu, czasami upominaniu, ale zawsze z miłością. To właśnie osobami wydaje się interesować Jezus. 

Kaftan bezpieczeństwa

Sądząc po oskarżaniu faryzeuszy, Jezus nie traci zbyt dużo czasu na prawo jako takie. Prawo w służbie miłości – tak, ale prawo, które nie jest w służbie miłości jest destrukcyjne i staje się kaftanem bezpieczeństwa, który niszczy ludzi zamiast ich oswobadzać czy przebudzać na Bożą miłość, która jest przesłaniem Ewangelii. 

Zorientowany na podróż

Czujesz więc, że możesz ufać Bogu, że On będzie cię kochał niezależnie od tego, co zrobiłeś, co mówisz czy zrobisz, o ile tylko jesteś zorientowany na podróż i zmagasz się z kondycją ludzką. W dalszej części naszych rekolekcji będziemy szerzej mówić o kondycji ludzkiej, bo to do niej, takiej jaka faktycznie jest, Jezus odnosi się w Ewangeliach i zaprasza nas do przyjęcia Jego uzdrowienia, można powiedzieć Jego terapii i żebyśmy pozwolili sobie na przebudzenie się do pełnego wymiaru tego maleńkiego ziarenka naszej wiary, które zasiał w nas podczas Chrztu i abyśmy przyłączyli się do Niego w dziele odkupienia świata, a to oznacza wprowadzanie Bożej miłości w każdy aspekt naszego życia. 

Kryzys zaufania

Kiedy już życzliwość po ludzku rozwinęła się do pewnego momentu, pojawia się zwykle kryzys zaufania. Odwołuję się do Twojego własnego doświadczenia. Znasz już od jakiegoś czasu daną osobę, bardzo ci się podoba, zdajesz sobie sprawę, że coraz bardziej ją lubisz, że wasze korzenie zaczynają się ze sobą splatać; sama myśl o tym, że mogłaby się przeprowadzić lub stracilibyście kontakt sprawia ci ból. I zdajesz sobie sprawę, że jesteś zaproszony, by podjąć zobowiązanie wobec tej osoby. Przyjaźń różni się od życzliwości, bo nie jest to tylko wesołe spotkanie w sobotni wieczór czy nawet codziennie. To zaproszenie, by oddać się tej osobie na stałe poprzez – oczywiście mówię o parze, małżeństwo czy duchową przyjaźń, czy relację kierownika duchowego i ucznia, mistrza i ucznia… Teraz nie możesz już uciec, gdy coś dzieje się nie tak. Mówisz więc do siebie: „Czy mogę ufać, że ta osoba nie zdradzi mnie później, gdy ja już się zaangażuję? Czy mogę ufać, że będzie wierna wobec mnie, bo jeśli mnie rzuci po kilku latach, złamie mi serce, itd.” Tak więc dla człowieka jest to poważny krok, w którym na podstawie swojego dotychczasowego doświadczenia musisz zdecydować, czy masz wystarczające dowody odpowiedzialności drugiej osoby, jej wierności w miłości, żeby zaangażować się, w przynajmniej długotrwałą, jeśli nie stałą relację przyjaźni. 

Tłumaczenie: Tomasz Jeliński,

na podstawie: The Spiritual Journey Series – Contemplative Outreach, Ltd.

Facebook
Twitter
Email