Cztery poziomy doświadczania Pisma Świętego
część pierwsza

MODLITWA JAKO RELACJA

LECTIO DIVINA

SENSY PISMA ŚWIĘTEGO

ZNAJOMOŚĆ

CZYTANIE

DOSŁOWNY

ŻYCZLIWOŚĆ

REFLEKSJA

MORALNY

PRZYJAŹŃ

MODLITWA SPONTANICZNA

ALEGORYCZNY

JEDNOŚĆ ŻYCIA

ODPOCZYNEK W BOGU

KONTEMPLACJA

JEDNOCZĄCY

Głęboka znajomość Boga

W poprzedniej konferencji przyglądaliśmy się tradycyjnej chrześcijańskiej praktyce rozwijania wrażliwości na działanie i obecność Boga w naszym życiu, wrażliwości, która polega na rosnącej zdolności słuchania na coraz to głębszym poziomie słowa Bożego występującego w świętym tekście albo na wyostrzaniu naszych receptywnych zdolności. Co robisz, kiedy słuchasz? Nic. Po prostu słuchasz. Mam nadzieję, że skupiacie całą swoją uwagę na tej konferencji, kiedy mnie słuchacie. Taki sam rodzaj uważności, choć na głębszym poziomie, wykształca się, kiedy czytamy Pismo Święte albo teksty świętych Ewangelii z takim nastawianiem, z taką postawą uważnej receptywności. Jak widzieliśmy, nie próbujemy nauczyć się czegoś czy zdobyć jakichś informacji, ale uzyskać wgląd, tzn. przeniknąć tekst. I to wnikanie w tekst staje się coraz żywsze i głębsze, gdy rozwija się miłość. Stąd dobrze znana definicja modlitwy kontemplacyjnej św. Grzegorza Wielkiego jako „głębokiej znajomości Boga lub znajomości Boga, która pogłębia się przez miłość; smakowanie znajomości Boga”. 

Smakowanie Boga

Kiedy mówimy o smakowaniu Boga, nie oznacza to oczywiście zatopienia zębów w Bogu. On nie ma ciała czy zmysłów. Musimy nauczyć się wchodzić z Nim w relację na Jego poziomie, który jest trochę bardziej duchowy. W każdym razie, kiedy nasza tradycja mówi o zmysłach duchowych, odnosi się do doświadczenia duchowego, które przypomina zewnętrzne zmysły, ale nimi nie jest w tym sensie, że faktycznie nie dotykamy, nie słyszymy czy nie widzimy Boga. Postrzegamy Boga tak jakby te zmysły miały swoje odpowiedniki w naszej duchowej naturze. I np. kiedy w psalmach mówi się: „Smakujcie i zobaczcie jak dobry jest Pan” to smakowanie odnosi się do najwyższego z duchowych zmysłów, który jest porównywalny ze smakiem w tym sensie, że kiedy coś jesz, przyjmujesz to do swego wnętrza, a smakowanie Boga oznacza po prostu wewnętrzne doświadczanie Boga. 

Wolność od programów emocjonalnych

Kiedy nasza refleksja i modlitwa spontaniczna ulegają uproszczeniu podczas Lectio divina czy czytania książki, którą uważamy za natchnioną przez Boga, momenty odpoczywania w Bogu pojawiają się coraz częściej. Nie można jednak tego odpoczynku rozumieć jako jakiegoś leżenia na podłodze, siedzenia na materacu czy poduszce. To znacznie głębszy odpoczynek, który wywodzi się z wolności od programów emocjonalnych, od zahamowań, stresu, napięcia, pozostałości traumatycznych doświadczeń z dzieciństwa, które utrzymują się w naszej nieświadomości albo w systemie nerwowym, a które wywołują taką czy inną formę naszego niepokoju. Kiedy nasze wewnętrzne emocjonalne programy poszukiwania szczęścia takiego czy innego rodzaju, które nie mogą się sprawdzić, stopniowo się wyciszają, wtedy wewnętrznie doświadcza się znacznie więcej pokoju i to doświadczenie odpoczynku w Bogu, smakowania Boga, kochania Boga może częściej pojawiać się podczas modlitwy, a także zaczyna rozlewać się na pozostałą część życia. 

W górę i w dół drabiny

Mówiliśmy o czytaniu Pisma Św. w taki receptywny sposób przez okres, który mógłby trwać pół godziny, 45 minut albo dłużej jeśli masz czas i który zaczyna się od czytania, ale z łatwością przechodzi w refleksję albo modlitwę spontaniczną, a czasami w odpoczynek w Bogu nawet w tym samym okresie modlitwy. Tak jakbyśmy mogli poruszać się w górę i w dół drabiny władz duszy, od tego co najbardziej zewnętrzne, do tego co najbardziej wewnętrzne, do tego smakowania Boga, a potem znowu z powrotem, żeby to była żywa relacja, taka jak relacja z żywą osobą, którą znamy wśród naszych przyjaciół. 

Cztery sposoby

W średniowieczu powstało swego rodzaju nauczanie o świadomości chrześcijańskiej i rozwoju wyższych poziomów wiary i miłości chrześcijańskiej, które nazwano „czterema sensami Pisma Świętego”. Innymi słowy, cztery sposoby rozumienia albo słuchania Słowa Bożego; cztery poziomy uwewnętrzniania Słowa czy też przyjmowania go i bycia przyjmowanym przez nie, przy czym główna zasada brzmi: im głębsze odczuwanie, tym hojniejsza odpowiedź. Zatem, im głębiej Słowo Boże rezonowało na najgłębszym poziomie naszego bytu, którym jest akurat wewnętrzna cisza, tym pełniejsze i bardziej całkowite było powierzenie się, odpowiedź i w końcu działanie w służbie Ewangelii, czyli w służbie rodzinie ludzkiej. Pamiętajcie, to rodzinę ludzką jako całość stara się zbawić Jezus.  Zaangażowanie się w ten projekt wiąże się z pewnymi zagrożeniami dla życia i zdrowia. 

Cztery sensy Pisma Świętego

Chciałbym je szybko omówić, bo wydaje mi się, że wzmacniają one ten koncept modlitwy jako relacji. Sensem dosłownym Pisma są oczywiście przykłady, przypowieści, bezpośrednie nauczanie Jezusa na tyle na ile możemy je odtworzyć za pomocą hermeneutyki, badania tekstu i słów, znaczenia słów, umiejętności językowych, itp. Kiedy regularnie czytamy tekst – pamiętajcie, to jest nasza rozmowa, spotkanie, poważna randka z Chrystusem, którą staramy się odbyć każdego dnia (chyba, że są do podjęcia jakieś czyny miłosierdzia albo pilna potrzeba bądź choroba albo coś innego), staramy się dotrzymać naszego zobowiązania, staramy się być obecni, pokazać nasze zaangażowanie przez próbę nadania temu spotkaniu wysokiego, a może najwyższego priorytetu w naszym sposobie życia. 

Kim on jest    

Kiedy robi się to już przez jakiś czas, pojawia się pragnienie, żeby przełożyć na praktykę przeczytany tekst, jego 

DOSŁOWNY

STUDIOWANIE NAUCZANIA CHRYSTUSA

MORALNY

PRZEKŁADANIE NAUCZANIA NA PRAKTYKĘ

ALEGORYCZNY

WYMAGANE SŁUCHANIE NA POZIOMIE DUCHOWYM

JEDNOCZĄCY

CAŁKOWICIE DZIAŁA W TOBIE DUCH

piękno, atrakcyjność, wolność, odpowiedzialność, ludzki wzrost, duchowy rozwój, do których nieustannie zaprasza nas Ewangelia, chcemy coś z tym zrobić.    Przypowieści są tak naprawdę wspaniałymi powiedzeniami mądrościowymi, bardziej jak nauki mistrzów zen niż nauczanie rabinów, w wewnątrz którego sytuował się Jezus. Odszedł On jednak od tradycyjnej linii nauczania rabinicznego. To dlatego ludzie mówili: „Kim On jest? Naucza jak ktoś mający władzę”. Oczywiście rabini rozprawiali w synagodze o Starym Testamencie oraz Pismach i istniał szereg zasad, przepisów i rytuałów, których powinni przestrzegać w swoim nauczaniu. Było to dość stereotypowe przedstawianie Pisma w oparciu o tradycyjny sposób nauczania. I wtedy pojawia się Jezus, który nie naucza w synagodze. Nie nauczał na podstawie Pisma. Rzadko używa Pisma jako podstawy do swojego przekazu. Korzysta z wolności i nie tyle cytuje Pismo, żeby wzmocnić swój autorytet, ile po prostu mówi jak jest, jak On to widzi. 

Zburzyć naturalne oczekiwania  

Oczywiście wywoływało to pewną konsternację w Jego otoczeniu, wśród innych współczesnych Mu rabinów, którzy nie potrafili rozgryźć, co On robi. Celowo był poza tradycyjnym nurtem nauczania. Podstawą Jego nauczania były te wspaniałe przypowieści, które nie są moralizujące, ale mają na celu wstrząśnięcie systemem wartości słuchaczy, czy to zwykłych rolników, czy miejskich wyrobników, czy przywódców religijnych, czy rzymskich żołnierzy jeśli akurat słuchali.    I w ten sposób Jego nauczanie ma za zadanie zburzyć nasze naturalne oczekiwania sensu czy zakończenia opowieści, tak żeby zapewnić nam przestrzeń albo szokiem nakłonić nas do nowego sposobu patrzenia na rzeczywistość. 

Dobry Samarytanin

Klasycznym przykładem jest dobry Samarytanin. W tamtych czasach Samarytanie byli czarnymi charakterami. Byli jakby heretykami. Z różnych powodów historycznych Izraelici patrzyli na nich z góry. Byli szumowinami tego świata. W przypowieści szanowane osoby, kapłan i rabin, idą do albo wracają z Jerycha, już nie pamiętam, i przy drodze napotykają gościa, który został pobity przez rabusiów. Starannie unikają jakiegokolwiek bliższego kontaktu ze skręcającym się na ziemi ciałem. Nie chcą się mieszać. A tu pojawia się ten Samarytanin, w oczach słuchaczy osobnik godny pogardy, podnosi tego człowieka, opatruje jego rany oliwą, zabiera go do gospody, płaci za jego pobyt i mówi oberżyście: „Jeśli koszty wzrosną, pokryję je”. I wtedy pojawia się pytanie: który z nich okazał się bliźnim dla pobitego przez rabusiów? 

 Nie bądź zbyt pewny swoich sądów

W tej opowieści nie tyle chodzi o pomaganie bliźniemu. Gdyby tak było, to zamiast Samarytanina to właśnie lewita albo kapłan mógłby pomóc pobitemu. Chodzi więc o coś innego, coś znacznie głębszego niż to, co zwykle przedstawia się w homiliach. Oczywiście kochamy bliźniego, ale nie o to chodzi w tej historii. Idzie o to, że ludzie, których i ty, i ja uważamy za bandę meneli, mogą być najlepszymi z ludzi. A ludzie, których uważamy za najlepszych, dla Boga mogą być wrzodem na pewnym miejscu. Nie bądź więc zbyt pewny swoich sądów. O to chodzi w tej opowieści. Jezus nie wydaje więc żadnych sądów moralnych. Mówi tylko: „Co sądzisz o swoim systemie wartości?” Może wcale nie jest taki fajny. I może to nie jest ostatnie słowo. 

Odetkaj uszy

Zatem niektóre przypowieści celowo nas zaskakują i mają nami wstrząsnąć. Jezus mówi, że Królestwo Niebieskie jest jak ktoś, kto znalazł skarb na polu. Jest tak szczęśliwy, że poszedł i sprzedał wszystko, co miał i kupił to pole. To wszystko. Jednak mówi: „Jeśli będziecie słuchać mojego nauczania, to ono odmieni wasze życie w taki czy inny sposób. Jest to zaproszenie, żeby być otwartym na zmiany. I tak za każdym razem, przez wszystkie przypowieści. Jezus z rozmysłem naraża na trzęsienie ziemi sposób myślenia ludzi z tego miasta, usuwając im grunt spod stóp, aby zyskali wolność do słuchania Ewangelii. Jedną z wielkich przeszkód w słuchaniu jest to, że w naszych głowach dzieje się coś innego albo nasze uszy są w jakiś sposób zatkane. „Odetkaj uszy – mówi Jezus – i usłysz to, co mówię”. Pamiętacie, że nieustannie powtarza apostołom i innym: „Kto ma uszy do słuchanie, niechaj słucha” sugerując, że ludzie nie słuchają tego, co mówi, a przynajmniej nie na tym poziomie, na który On wskazywał. Więc Jezus wskazuje, kieruje swoje nauczanie na coraz głębsze poziomy, a my podejmujemy je tam, gdzie jesteśmy z naszą aktualną zdolnością słuchania bez uprzedzeń, wstępnie przyjętych systemów wartości i innych rzeczy, które w sposób świadomy lub nieświadomy uniemożliwiają nam słuchanie. 

Nie chcieli słuchać

Kiedy Jezus był w drodze do Jerozolimy i próbował powiedzieć uczniom, że zostanie zabity i trzeciego dnia zmartwychwstanie, oni nie wiedzieli, o czym do nich mówi. A przecież mówił w ich ojczystym języku, prawda? Sami osądźcie. Nie potrafili tego usłyszeć, bo nie chcieli słyszeć. To dlatego większość ludzi nie słyszy Ewangelii. Nie chcą słyszeć o jej konsekwencjach, jej skutkach, o tym że może zmienić ich uprzedzenia, ich nastawienie. A Ewangelia jest czytana w każdą niedzielę. Nikt jej nie słyszy – nie w takim sensie, w jakim Chrystus chce, żeby została usłyszana, to znaczy naszymi sercami i najgłębszą istotą, z otwartością na zmianę i poddanie się nowym wartościom, które wprowadza Ewangelia. A wartości te są rewolucyjne w każdym społeczeństwie, ponieważ społeczeństwo i kultura wzmacniają system fałszywego ja. Taki wydaje się cel kultury – uniemożliwić nam usłyszenie prawdy, a zwłaszcza Słowa Bożego, czystości Ewangelii zapraszającej nas do życia i pełni miłości, a także, nawiasem mówiąc, do uratowania tego naszego biednego świata zanim sam wysadzi się w powietrze.    Społeczeństwo składa się z naszych własnych śmieci, o ile nie rozmontowaliśmy naszych egoistycznych i egocentrycznych programów poszukiwania szczęścia. Kultura wzmacnia takie projekty. Ewangelia rzuca im wyzwanie. Jeżeli więc w każdą niedzielę słyszymy przepowiadanie Ewangelii, ale nie trafia ona do naszych serc, innymi słowy, jeśli wpada jednym uchem, a wypada drugim, to nie ma z tego żadnego pożytku. I musimy uważnie czytać te przypowieści, żeby uświadomić sobie, że to nie jest chrześcijaństwo – to jak słuchanie o jakimkolwiek innym temacie: o ornitologii, filozofii, czy o czymkolwiek innym. To, co przechodzi przez głowę, ulatuje z niej; to, co trafia do serca, zmienia cię. To właśnie na tym poziomie zaczynamy się skupiać, kiedy postanawiamy, żeby wprowadzić tę naukę w życie. Oczywiście, kiedy to zrobisz, przekonasz się, że nie jest to takie łatwe i jest to dość żenujące. Ujawnia się w tym nasz egoizm, a to nie jest przyjemne i dlatego większość ludzi nie próbuje zbyt długo. 

Różne rodzaje aparatu słuchu

Stąd przypowieść o ziarnie, które jest rzucone na ziemię i pada na różną glebę, oznaczającą różne rodzaje aparatu słuchu. Część pada na skalistą ziemię i nigdy nie zapuszcza korzeni i dlatego nigdy nie wzrasta. Część pada pośród cierni, światowych trosk i zajęć i nie rośnie zbyt długo. Część pada na płytką glebę. Szybko rośnie, a potem usycha. Procentowo nie brzmi to zbyt dobrze, co? 25% tych, którzy słyszą Słowo Boże zaczyna przynosić jakiś owoc. I dla nich to 30, 40, 80. Natura jest bardzo niedbała jeśli chodzi o to, które ziarno się faktycznie rozwinie i dostarcza olbrzymich ilości ziarna i potencjału do życia – dużo, dużo więcej niż faktycznie potrzebujemy – pomyślcie tylko, ile żołędzi spada na ziemię, a rozwija się może jeden na sto tysięcy. W przypadku prokreacji jest to jeszcze więcej. 

Posłuchaj, na miłość Boską!  

W każdym razie znajdujemy się wśród tych tętniących życiem możliwości i tylko kilka z nich rozwija się tu i ówdzie.      Tak samo jest z Ewangelią. Dysponuje olbrzymią energią życia, olbrzymim potencjałem zjednoczenia z Bogiem , rozwoju, wzrostu. To jest proces, ale ponieważ ten proces jest na początku tak niestabilny, narażony jest, jak się wydaje, na znane nam niebezpieczeństwa i wiele nasion wydaje się straconych. Nigdy nie ruszają z miejsca. Chyba, że słowo Boże trafi do naszych serc, dotknie nas głęboko albo okoliczności życiowe zmaltretują nas tak bardzo, że zacznie nam świtać w głowie, że nasze plany osiągnięcia szczęścia, nasze wyobrażenia szczęścia nie są wcale takie super. Przynajmniej nie są ostatnim słowem. Kiedy trafisz do szpitala, więzienia, na odwyk, zagubisz się w narkotykach, przydarzą ci się jakieś epizody psychotyczne, rozwiedziesz się trzy albo cztery razy, znienawidzą cię twoje dzieci, zbankrutujesz trzy albo cztery razy, przyjdzie ci do głowy: „Rany, może ten mój program – może coś jest z nim nie tak, może ten pomysł, żeby wszystkich kontrolować albo doświadczać jak najwięcej przyjemności, albo być całkowicie bezpiecznym na tym świecie… może to się jednak nie sprawdza. I w tym momencie Ewangelia przyjdzie ci z pomocą. Zamiast czekać, aż się to stanie i będziesz zmuszony rozpocząć życie na nowo w wieku 60, 70 czy 80 lat, dlaczego nie posłuchać Ewangelii? Posłuchaj, na miłość Boską! Oszczędzi ci to tak dużo kłopotów, bo Ewangelia mówi na wszystkie możliwe sposoby: „Twoje emocjonalne programy poszukiwania szczęścia, które opierają się na egoizmie, jakkolwiek zrozumiałe ze względu na to, że powstały we wczesnym dzieciństwie, kiedy nie miałeś wystarczająco dużo rozeznania, są do bani! Do niczego się nie nadają. Odpuść je sobie. Niech sczezną”. 

To nie jest zły układ! 

Tak więc życie ascetyczne polega na rozmontowaniu programów nieszczęścia, żeby móc cieszyć się życiem. To nie jest zły układ. Dlaczego narzekamy? Nie wiem! Mamy po prostu takie nastawienie, że wszystko, co się sprzeciwia naszym z góry przyjętym wyobrażeniom wywołuje w nas trwałe poczucie nieszczęścia. Wywoła w nas żal, bo gdy odchodzi to, co kochasz, przez jakiś czas czujesz smutek. Jednak ta żałoba jest w gruncie rzeczy twórcza, jeśli ją zaakceptujesz. Bo kiedy żałoba się skończy, będziesz wiedział, że potrafisz żyć bez tego przedmiotu, wspólnoty, pieniędzy, rzeczy, czymkolwiek to jest. Albo będziesz umiał wejść z tym w nową relację, bardziej dojrzałą, wyzwalającą, która nie ogranicza cię do niewolnictwa i zależności emocjonalnej.  

Tłumaczenie: Tomasz Jeliński,

na podstawie: The Spiritual Journey Series – Contemplative Outreach, Ltd

 

Facebook
Twitter
Email