Moje brzmię jest lekkie
To właśnie z tego próbuje wyzwolić nas Ewangelia. Nie próbuje nakładać na nas żadnych ciężarów, ale uwolnić nas od tych, które nosimy. Dlatego Jezus mówi: „Moje brzemię jest lekkie”. Wiecie, co to znaczy? Myślę, że w grece tak naprawdę oznacza to „moje jarzmo”. Jarzmo wkładało się na woły, żeby ciągnęły wóz albo pług. Dawniej jarzma robiło się na miarę. Tak więc ten wspaniały obraz oznacza, że moje jarzmo doskonale pasuje na moje plecy tak jak robione na miarę jarzmo doskonale pasuje na grzbiet wołów, żeby jak najwydajniej pracowały. To wspaniałe jarzmo Chrystusa, które pasuje na ciebie uwzględnia każdą zmarszczkę, wybrzuszenie i pryszcz na twoich plecach. Takie jest właśnie jego znaczenie. Pasuje jak ulał. Takie jest wyzwanie Ewangelii. Przymierz i zobacz jak będzie!
Dam wam wytchnienie Zauważcie, co jest dalej: „przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja dam wam wytchnienie”. Łacińskie słowo na wytchnienie to „quies”, co oznacza ciszę. Dosłownie znaczyło to więc: „Apostołowie”, bo do nich były kierowane te słowa, „jesteście zmęczeni. Właśnie wróciliście z pracowitej podróży misyjnej, wyrzucaliście złe duchy (to niezłe ćwiczenie w walce) i jesteście zmęczeni tą podróżą. Chodźcie tutaj i odpocznijcie mentalnie i fizycznie”. Naprawdę chodzi tu o odpoczynek. Wyluzujcie na chwilę. Zróbcie sobie przerwę. Oznacza to też, jeśli wsłuchamy się na głębszym poziomie, może odpoczniecie i odpuścicie sobie te programy na szczęście w takim stopniu, w jakim powodują, kiedy są niezaspokojone, że depczecie prawa i potrzeby innych ludzi, żeby dostać to, czego chcecie. To nie daje wam szczęścia. Rozdziera was wewnętrznie, bo ciągle będziecie sfrustrowani, podenerwowani. A te negatywne albo bolesne emocje będą nieustannie przebiegać przez wasz umysł w zależności od tego, jak jesteście zdenerwowani. A nasze zdenerwowanie zależy od wielkości naszej emocjonalnej inwestycji w programy poszukiwania szczęścia, które i tak nie mogą działać.
Najbardziej wysmakowany odpoczynek
Byłby to wspaniały odpoczynek, gdybyśmy nie deptali praw innych ludzi, a tym właśnie jest grzech, albo nie ignorowali naszych własnych praw. Przypuśćmy, że nawet odpoczywamy od tych emocjonalnych programów i z pewnym żalem potrafimy je sobie odpuścić, a potem doświadczamy życia bez nich. Jest to najbardziej wysmakowany odpoczynek jaki istnieje. Przestaje nam się już przydarzać emocjonalna huśtawka.
Jeszcze głębszy odpoczynek
Istnieje jednak jeszcze głębszy odpoczynek i jest to odpoczynek wynikający z życia w jedności, ze stanu zjednoczenia, trwałej jedności z Chrystusem, Słowem Bożym, który zapewnia możliwość odpoczynku bez względu na to, co robisz, bo nigdy nie wychodzisz z Bożej obecności albo z tej wewnętrznej przestrzeni, w której jesteś zjednoczony z Bogiem i w której w każdej chwili możesz Go znaleźć, jeśli tylko zechcesz. Innymi słowy, obecność Boga stała się teraz cały czas dostępna. Cóż może dawać więcej wytchnienia? Nic cię nie trapi, nic nie zakłóca tej „otchłani pokoju”, jak nazwał to jeden z mistyków. Ten stan zjednoczenia jest normalną, naturalną ewolucją słuchania słowa Bożego i pozostawania w relacji ze Słowem Wcielonym, Jezusem Chrystusem oraz Jego Ewangelią na coraz głębszych poziomach.
Rusza pełną parą
Przez słuchanie automatycznie zachodzi proces pogłębiania; posługując się trochę niezręcznym przykładem, wyobraźcie sobie zestaw dzwonów na wieży kościelnej, jeden na każdym coraz wyższym poziomie, cztery dzwony. Kiedy więc dzwonnik rozpoczyna, duże dzwony najpierw kołyszą się powoli, a potem szybciej, gdy uzyskują rozpęd. Kiedy ruszają się już odpowiednio szybko i osiągnęły pełen zakres ruchu, mechaniczne urządzenie uruchamia kolejny dzwon. I ten też zaczyna powoli; tymczasem ten pierwszy cały czas rusza się pełną parą. Teraz ten drugi staje się coraz głośniejszy i kiedy osiągnie pełną amplitudę ruchu, uruchamia się trzeci szereg. Kiedy trzeci zestaw dzwonów się kołysze, porusza się coraz mocniej i w końcu uruchamia się czwarty. I kiedy ten idzie pełną parą, z pełną amplitudą, całą okolicę na każdym poziomie zalewa niewiarygodny dźwięk i to wspaniałe brzmienie i wszyscy przychodzą do kościoła.
Kto to wymyślił?
Jest to pewien obraz tego, co się dzieje. Gdy czytamy i w pełni rozwijamy umiejętność słuchania na takim poziomie, to następnie zaczyna funkcjonować kolejny poziom naszej umiejętności słuchania. A kiedy i na tym poziomie zdolność słuchania osiąga pełnię rozwoju, przechodzisz na kolejny poziom, aż wszystkie cztery poziomy słuchają Słowa Bożego i współbrzmią z nim tym wspaniałym dźwiękiem. I naprawdę usłyszałeś Słowo Boże, kiedy dotarło ono do najgłębszego poziomu twojej istoty. Wtedy ty sam stajesz się słowem Bożym. Wtedy Ewangelia wyraża się i ujawnia w twoim życiu, wobec twoich przyjaciół i ludzi, którym służysz. A dla ciebie jest inspiracją… wielu z was jest zaangażowanych w służbę, która jest po prostu cudowna. I kto to wymyślił? Sądzisz, że ty sam? Do licha, nie!
To Duch w tobie
To Duch w tobie podpowiada sprawiedliwość, pokój, potrzeby innych, wskazuje na Samarytanina; i zamiast usuwać się na bok jak kapłan i lewita w przypowieści, zaczynasz działać. To jest owoc słuchania Słowa Bożego i rozwijania zdolności oraz motywacji do wprowadzania go w życie. Kiedy to robisz, nawet jeśli się potykasz, pamiętaj, że jesteś nadal maluchem w tej podróży, jesteś na poziomie, który średniowieczni mistrzowie duchowi nazywali poziomem moralnym Pisma, co oznacza pewien stopień umiejętności życia Pismem.
CZTERY SENSY PISMA ŚWIĘTEGO
Jak mówi św. Augustyn w jednym z komentarzy na ten temat: nie idzie o to, ile Pisma czytasz, ale o to, ile przełożysz na praktykę, która pozwala ci je naprawdę zrozumieć, naprawdę usłyszeć. I wydaje mi się, że takie są kryteria rozpoznawania sensu moralnego.
Duchowe perfumy
Załóżmy, że przez jakiś czas tak właśnie robisz. W którymś momencie przechodzi się na poziom alegoryczny, który jest duchowym poziomem słuchania i który angażuje intuicyjne władze odnoszące się do wiary. I dlatego te intuicyjne zdolności zaczynają odpowiadać na wibracje albo tajemnicę, która jest ukryta w warstwie symbolicznej Pisma. Prawdziwy symbol zawiera w sobie tę rzeczywistość, którą symbolizuje. I na poziomie alegorycznym zaczynamy ją zauważać. I dlatego jest ona jak perfumy, tyle że duchowe perfumy, które wydzielają rozkoszną, pociągającą woń. Nie jesteś jednak pewien, gdzie one są, bo ten cudowny zapach wypełnia powietrze i nie zawsze wiesz, skąd pochodzi. Duchowa atrakcyjność tajemnicy Chrystusa, postrzeganie Jego obecności, wyraża się w analogiczny sposób w zmyśle zapachu, gdy „biegniesz za Chrystusem w woni Jego pachnideł”, by zacytować Pieśń nad Pieśniami.
DOSŁOWNY | STUDIOWANIE NAUCZANIA CHRYSTUSA |
MORALNY | PRZEKŁADANIE NAUCZANIA NA PRAKTYKĘ |
ALEGORYCZNY | WYMAGANE SŁUCHANIE NA POZIOMIE DUCHOWYM |
JEDNOCZĄCY | CAŁKOWICIE DZIAŁA W TOBIE DUCH |
Włącza światło
Na poziomie alegorycznym występują zatem dwa etapy. Pierwszy niejako włącza światło po drugiej stronie kartki; w gruncie rzeczy są to czasami przebłyski światła i nagle zaczynasz doceniać w Piśmie rzeczy, których nigdy przedtem nie zauważałeś, bo teraz łaska osiągnęła w tobie pewien poziom i współgrasz z łaską, która jest opisana w tych przypowieściach, w tych przykładach, jak Jezus traktował swoich uczniów. Pismo staje się więc lustrem, w którym dostrzegasz własne życie w doświadczeniu Chrystusa przedstawionym w symbolicznych wydarzeniach i to cię naprawdę porusza.
Mój Boże, przecież piszą o mnie!
Pamiętam, że gdy skończyłem nowicjat i przebywałem w Valley Falls, gdzie wstąpiłem do zakonu trapistów, mój spowiednik powiedział: „Przyszedł czas, żebyś przeczytał teraz Stary Testament – od deski do deski”. W tamtych czasach katolicy rzadko czytali Nowy Testament, a co dopiero Stary… nawet w klasztorach… No więc z ciężkim sercem wziąłem Stary Testament i żeby być posłusznym spowiednikowi, powiedziałem: „OK”. (Chciałem czytać św. Jana od Krzyża, coś bardziej niezwykłego, coś co odnosiłoby się do tego, co mnie interesowało. Nie ma sprawy. Musiałem przedzierać się przez Stary Testament). Cóż, Księga Rodzaju nie była taka zła. To dzieło literackie… Przeszedłem do Księgi Wyjścia i wtedy zrozumiałem, że zmierzamy w kierunku Księgi Liczb, w której są te genealogie, niekończące się listy imion i nazw różnych plemion. Doszliśmy do części o faraonie i plagach i było to dość nudne. Potem było wyjście z Egiptu. Wtedy, zupełnie nieoczekiwanie, kiedy doszedłem do podróży przez pustynię, zapaliło się to światełko po drugiej stronie kartki i powiedziałem: „Mój Boże, przecież piszą o mnie!” Tak jakby mój psychiatra napisał książkę, bo były tam opisane wszystkie próby, przez które przechodziłem w tamtym momencie: mój emocjonalny bunt przeciw opatowi, szemranie przeciw Mojżeszowi, znalazł wyraz w próbach, przez które przechodziłem. I tak [Stary Testament] stał się jedną z najbardziej fascynujących książek, jakie kiedykolwiek czytałem. Książka się nie zmieniła – ciągle była nudna, ale ja się zmieniłem. Zostałem nagle wprowadzony w dynamiczny proces wiernego czytania Pisma Świętego jako spotkania z Chrystusem. Moje dzwoneczki na poziomie alegorycznym zaczęły delikatnie rozbrzmiewać swoim pociągającym dźwiękiem.
Cztery poziomy rozwoju wiary
I tak właśnie dzieje się z nami. Jest to łaska, którą w dużym stopniu przywrócono do życia w odnowie charyzmatycznej. Jedną z rzeczy, które są charakterystyczne dla Chrztu w Duchu Świętym jest osobista relacja z Chrystusem i umiłowanie Pisma Świętego. Miłość ta jest moim zdaniem wywołana przez choćby przelotną chwilę łaski, w której wewnętrznie otwieramy się na alegoryczny poziom Pisma. Muszę was teraz przestrzec, że alegoryczny sens Pisma może zostać niewłaściwie wykorzystany i już się tak gdzieniegdzie zdarzyło, i może stać się wymyślnym bądź poetyckim sposobem… nie o tym mówimy. Nie o tym mówili nauczyciele duchowości. Jednak to zamieszanie przez wiele lat odstraszało badaczy Pisma Świętego, którzy w pewien sposób bagatelizowali sens alegoryczny czy duchowy Pisma. Jednak obecnie w kręgach duchowych i biblijnych on wyraźnie powraca i jest znacznie lepiej rozumiany. „Cztery sensy Pisma Świętego” nie są czterema sposobami studiowania Pisma na płaszczyźnie poziomej. Są one czterema poziomami świadomości, czterema sposobami rozwijania wiary, które na każdym nowym poziomie wprowadzają cię w zupełnie nowy świat, w którym twoja relacja z Bogiem ulega poważnej zmianie na lepsze, transformacji i zaczyna uczestniczyć w tym przenikliwym spojrzeniu w głąb misterium, które jest charakterystyczne dla modlitwy kontemplacyjnej i kontemplacyjnego wymiaru Ewangelii.
Spójrzmy na Piotra
Spójrzmy teraz, jak to może działać w życiu. Weźmy dla przykładu Piotra. Jest on dobrze opisany w Ewangelii podobnie jak sposób, w jaki Jezus wychowywał tego człowieka. Ważne, żeby pamiętać, że podróż duchowa albo zaproszenie, żeby zostać wyznawcą Chrystusa, nie opiera się na naszym ładnym wyglądzie, a jeszcze mniej na naszym dobrym zachowaniu. Jezus powołał celnika, w tamtych czasach uchodzącego za jednego z największych grzeszników. Wyraźnie interesował się Marią Magdaleną, z której wypędził siedem złych duchów, co jest też swego rodzaju duchowym symbolem całego zła. Naprawdę w niej były. Maria Magdalena doświadczyła tego wszystkiego. A jednak, jak wiemy, Jezus wybierał do wspólnoty stołu ludzi z najniższych warstw w tamtym czasie. Nie zapominajcie, że ostatecznie umarł na krzyżu jako przestępca pomiędzy dwoma złodziejami. Został całkowicie odrzucony przez władze świeckie i kościelne. Był absolutnie „be” dla wszystkich przywódców ówczesnego społeczeństwa.
Chodźcie, to zobaczycie
Na początku swojej kariery zaczyna gromadzić apostołów, którzy mają sprawić, że ta wspólnota czcicieli w duchu i prawdzie będzie trwała do końca czasów. Ależ to zadanie! Zafascynował dwóch uczniów Jana Chrzciciela, gdy szedł po plaży w Galilei. A oni poszli za nim; jak mówiłem, czuli się pociągani do tego, żeby poznać tę osobę, która zaczynała być znana. Chcieli Go poznać. Gdy szli za Nim, jak wiecie, nikt nie lubi, kiedy go śledzą czy tropią, odwrócił się i powiedział: „No, chłopaki, czego chcecie?” A oni nie wiedzieli, co powiedzieć. I z braku lepszej odpowiedzi, odrzekli: „Gdzie mieszkasz?” A On odparł: „Chodźcie, to zobaczycie”. Poszli więc do niego i spędzili z Nim ten dzień. Jednym z nich był Jan, umiłowany uczeń. Był tak zafascynowany Jezusem, że chciał go nie tylko osobiście poznać, ale zainteresować Nim swoich krewnych. I później przedstawił Jezusa Piotrowi, swojemu bratu, jak sądzę.
Cześć, Skała
Jak tylko Piotr się zbliżył, Jezus spojrzawszy na niego powiedział: „Ty jesteś Szymon, ale dam ci nowe imię. Będziesz nazywał się Piotr”. „Piotr” po aramejsku znaczy „skała”. To dziwne imię dla człowieka, ale istnieją dowody, że naprawdę był to pseudonim i powinniśmy tłumaczyć to jako „Skała”. A więc to tak jakby Jezus spotykając tego człowieka powiedział: „Cześć Skała, jak leci?” Tak więc ten sympatyczny gest naturalnie zjednał mu sympatię innych uczniów. Nie zależało mu na dostojeństwie. W niektórych tłumaczeniach ginie gdzieś ten nieformalny styl. Nadal są na „poziomie dosłownym” i nie zaznali jeszcze słuchania Pisma na „poziomie życzliwości”. W każdym razie dla przyjaciół Piotra było to fascynujące, bo z wszystkich ludzi był najmniej prawdopodobnym kandydatem na nazwanie „skałą”, ponieważ Piotr dał się poznać jako osoba niestabilna, niezdecydowana, wyraźnie zainteresowana poczuciem swojej ważności i wartości, chciał być prawą ręką Mesjasza. Powiedziałbym, że miał wszystkie cechy, które zraziłyby do niego większość z nas. Jezus podchodzi do niego tak życzliwie jak tylko potrafi i zaczyna pielęgnować jego przyjaźń. Tak więc „Skała” to tak jakby wysokiego człowieka nazwać „Małym” albo niskiego, jakkolwiek tam nazywa się niskiego. Jak byście nazwali niskiego człowieka? Jak? „Długi”. Tak. To dobre określenie. Oczywiście nieźle ich to ubawiło. A w następnej kolejności Jezus zaprasza Piotra, żeby był obecny przy niektórych cudach. Wędruje po Galilei i jakie miasto wybiera? Rodzinne miasto Piotra, jakąś dziurę w Galilei. Idzie główną ulicą. Wszyscy patrzą. Zatrzymuje się przed domem Piotra. Wchodzi do domu Piotra na kolację, a tu teściowa Piotra jest chora. Wchodzi do niej, bierze ją za rękę… i jest zdrowa.
Balanga
Biedny Piotr… ona pewnie jest świetną kucharką… myślał: „Rety, dlaczego tak kobieta musi akurat dziś być chora?” Jezus ratuje go z tej kłopotliwej sytuacji, stawia ją na nogi. Ona przygotowuje wspaniałą kolację. Jest balanga. Są wszystkie szychy z sąsiedztwa, rotarianie, Lions’s Club – Piotr jest tam pewnie prezesem. A potem, po kolacji, wszyscy przyprowadzają chorych, którzy zostają uzdrowieni – na progu domu Piotra. Coś takiego nie pozostaje bez wpływu na kogoś, kto ma pewne społeczne ambicje. No i Piotr nadyma się coraz bardziej. A gdyby jeszcze prezes Klubu Rotarian powiedział do niego: „Piotrze! To naprawdę coś. Rozumiem, że przyjaźnisz się z tym cudotwórcą”. Piotr mógłby odpowiedzieć: „No, co jakiś czas robi mi drobne przysługi”. Nie próbuje osłabiać podziwu, jaki go spotyka, gdy wygrzewa się w promieniach odbitej chwały tego cudotwórcy. Pozostali zaczynają teraz mówić: „Słuchajcie. Musimy tu zatrzymać tego człowieka. Coś się dzieje. A ciebie, Piotrze, wybieramy jako jednoosobową delegację”. Może sam się zaoferował, że przyprowadzi tego człowieka żywego, bo zniknął, żeby się modlić wcześnie rano. Mówią więc teraz do Piotra: „Zbudujemy mu synagogę. Pójdziemy na pewne ustępstwa. Zagwarantujemy mu dożywotnią rentę, jeżeli zamieszka w naszym mieście. Nie pozwól mu odejść! Przyniesie nam prestiż i sławę. Wszyscy będą do nas przyjeżdżać. Zbudują nam kolej żelazną” czy cokolwiek to było w tamtych czasach.
Piotrze, chodźmy gdzie indziej
No więc Piotr, jako jednoosobowa delegacja idzie na odludzie, żeby sprowadzić go żywego z powrotem ku chwale ich miasta. W końcu odnajduje Jezusa. Być może Jezus spojrzał na niego pytająco. Próbuje medytować. Z czym przychodzi ta wielka delegacja? I Piotr powiedział: „Wszyscy Cię szukają”. A Jezus, pozwoliwszy mu łagodnie dojść do tego punktu, usuwa mu grunt spod nóg mówiąc: „Piotrze, chodźmy gdzie indziej, bo muszę głosić Ewangelię również w innych miastach”. Innymi słowy, „Piotrze, nie obchodzi mnie, co inni o mnie mówią. Nie dbam o to, jak bardzo mnie pragną. Interesuje mnie, czy ty mnie pragniesz. I jeśli chcesz być moim uczniem, to może chodź tam, dokąd ja idę, zamiast nakłaniać mnie, abym poszedł za tobą, żeby zaspokoić twoje ambicje bycia kimś ważnym w tym mieście?” Innymi słowy, Jezus w charakterystyczny sposób trafia za każdym razem w punkt: „Co ty o mnie sądzisz? Kim ty mówisz, że jestem? (jak mówi w innym miejscu). Chcę, żebyś to ty był odpowiedzialny za odpowiedź, jakiej mi udzielasz”. To jest Ewangelia Jezusa. Nie interesuje go, co inni o nim myślą, co mówią, jak go rozumieją, ale raczej ty, jako osoba powołana, żeby iść za Nim i w sposób wolny odpowiedzieć na Jego wezwanie, co jak się wydaje jest jedyną rzeczą, która Go interesuje: nasza odpowiedź udzielona w wolności; bo tym właśnie jest miłość; nie ma miłości bez wolności; a w końcu przyszedł, żeby nas właśnie o to prosić.
To jest historia o tobie
Dzięki tego rodzaju refleksjom podczas czytania Pisma, jeżeli jesteś na poziomie alegorycznym, zaczynasz sobie uprzytamniać, że to jest historia o tobie. Nie o Piotrze. Jest o Piotrze, ale Piotr przebywa teraz w chwale Bożej, a Bóg w końcu zdołał przemienić tę stertę piasku w skałę. Dlaczego wybrał Piotra? Bo każdy jest stertą piasku. Jest typowym przykładem ludzkiej słabości, a Kościół składa się z ludzkiej słabości. I jeśli nadal trwa, to nie jest to naszą zasługą. Trwa ze względu na Bożą moc przemiany, która zamienia piasek w cement. A różnica polega na żywej wodzie łaski.
Nie grozi nam, że On da sobie z nami spokój
Piotr jest teraz wielką skałą, ale z pewnością nie był nią przez całą Ewangelię: nieustannie wprawiał Pana w zakłopotanie, mówił nie to, co trzeba, wpędzał Go w kłopoty podatkowe, itp. W końcu więc zaświtało im w głowach – jeżeli Jezus może znosić tego faceta z listą wad długą jak lista zakupów, może mnie też tak znosi z moją listą wad. I nie porzuci mnie jeżeli stanę się pretensjonalny, będę miał wielkie ego, popełnię kilka błędów, itd. Jezus nas szuka; to właśnie próbuję powiedzieć. I nie grozi nam, że da sobie z nami spokój, o ile my sami się od Niego całkowicie nie odwrócimy i nie zaczniemy biec w przeciwnym kierunku.
Chyba muszę iść
Czasami nawet to się nie sprawdza. Poczytajcie Księgę Proroka Jonasza. Jonasz wiedział, że Bóg jest tak miłosierny, że nie zniszczy Niniwy. A jednak Bóg nakazał Jonaszowi: „Głoś, że Niniwa zostanie zniszczona za 40 dni”. A Jonasz, zamiast do Niniwy, udał się na okręt płynący w przeciwnym kierunku. Gdzie już o tym słyszałeś? W końcu, kiedy został połknięty przez wielką rybę, jak jest opisane w tej pięknej historii, a potem wyrzucony na ląd, wtedy postanawia: „Chyba muszę iść”. Idzie jednak z ciężkim sercem i z wielką pewnością głosi zagładę Niniwy – to ryzyko zawodowe proroka, który zostaje wezwany, żeby grozić, ale jeśli jest choć cień skruchy w ludziach, wówczas wszystko się zmienia i Bóg przebacza, a prorok zostaje na lodzie. Jonasz wiedział, że tak będzie. Dlatego był tak zły i próbował uciec.
Nasze ograniczenia
Ewangelia zaczyna więc mówić o naszych słabościach, ograniczeniach. Cierpliwość Boga jest niesamowita: to że nas szuka, to co znosił przez całe nasze życie, jest po prostu niewiarygodne. Zaczynamy to doceniać. I kiedy czytamy teraz Pismo, światło pokazuje nam nasze osobiste doświadczenie obecności i działania Chrystusa w naszym życiu od momentu naszego poczęcia. W całym naszym życiu, bez względu na to, co się nam przydarzyło, bez względu na to, co nam zrobili inni ludzie, dostrzegamy ukrytą rękę Boga gotowego, żeby z tej sytuacji wyprowadzić dobro, uzdrowić nasze emocjonalne rany i w razie potrzeby zalać nas wszelkimi emocjonalnymi i duchowymi darami, jeżeli są nam potrzebne. Jak powiedziałem wcześniej, zachwycające w Bogu jest to, z jaką czułością traktuje ludzi, jeśli potrzebują czułości. Nie znaczy to, że kocha ich bardziej niż innych. Oznacza to tylko tyle, że potrzebują czułości. A kiedy wracają do zdrowia, przechodzą do pełnej dojrzałości w miłości, bo nie można dawać miłości ze zranionej wrażliwości. Najpierw trzeba ją uzdrowić.
Noc ducha
Właśnie dlatego duchowa podróż uzdrawia wszystkie życiowe zranienia. Jako terapia ma o wiele większą moc niż psychoterapia. I chociaż na początku terapia bardzo pomaga w zidentyfikowaniu systemu fałszywego ja, kiedy przechodzi się na poziom alegoryczny, Duch sięga o wiele głębiej w nasze rany, o wiele głębiej w naszą psychikę i w naszego ducha, w nasze najgłębsze ja, a żadna terapia nie może sięgnąć tego miejsca. W Nocy ducha, procesie oczyszczenia prowadzącym bezpośrednio do życia w jedności z Bogiem, terapia jest w ogóle nieprzydatna; nie dlatego, że nie jest użyteczna, ale że jej zdolność uzdrawiania jest ograniczona do nieświadomości i psychologicznej nieświadomości, a na poziomie alegorycznym jesteśmy wprowadzani w ontologiczną nieświadomość.
Łaska uzdrowienia
Przez nieświadomość psychologiczną rozumiem wszystko, co wydarzyło się w całym naszym życiu i jest zapisane w banku pamięci w naszym mózgu w trzech trylionach, czy ile ich tam jest, komórek, które działają jak mikroprocesory i zbierają wszystkie dane z całego życia i które komunikują się z innymi częściami mózgu i innymi częściami ciała w tej niezwykłej sieci, jaką jest mózg i układ nerwowy. To wspaniałe narzędzie odbioru, mózg i układ nerwowy, wypełnia się różnego rodzaju napięciami i stresem wywołanymi przez doświadczenia emocjonalne z wczesnego dzieciństwa, z którymi nie potrafiliśmy sobie poradzić ponieważ ich nie rozumieliśmy albo były zbyt traumatyczne, albo czuliśmy się odrzuceni, niechciani, wykorzystani, itp. Wówczas wyrasta z nich gniew, który zaczyna zakorzeniać się w układzie nerwowym i potrzeba wielkiej łaski, żeby to uzdrowić. To właśnie rozgrywa się na poziomie alegorycznym, bo oprócz łaski dostrzegania Pisma realizującego się w naszym własnym życiu, zauważamy także ciemną stronę naszej osobowości i rany z całego życia. I wierzcie mi, to się naprawdę dzieje.
Rany z całego życia
Bóg zaczyna w miejscu, w którym jesteś teraz i działa wstecz. Najpierw pojawia się to, co znajduje się najbliżej powierzchni twojej nieświadomości. Kiedy to zostaje oczyszczone, przechodzi się naturalnie na kolejny poziom, może do wczesnego dzieciństwa. Kiedy i to zostaje oczyszczone, przechodzimy na kolejny poziom, niemowlęctwo. Kiedy i to zostaje oczyszczone, wchodzimy ponownie do łona, jeżeli doświadczyliśmy w tym okresie jakiejkolwiek traumy. I jak na pewno wiecie, istnieje coraz więcej dowodów wskazujących na istnienie relacji matki i dziecka – dziecko z pewnością słyszy i nieustannie odbiera nastawienie matki. Jeżeli jest ono negatywne, również to odbiera. Część zranień jest tak głęboka, że terapia nigdy nie zdoła do nich dotrzeć. Niektóre formy chrześcijańskiego uzdrawiania prawdopodobnie sięgają dnia narodzin, a może i dalej. Przynajmniej tak twierdzą. Jednak z pewnością Duch Boży, który przenika wszystkie rzeczy i który jest obecny w głębi naszego wnętrza, zaczyna namaszczać te rany i uzdrawiać je swoim balsamem. Jednak na początku jest to bolesne. Tak więc im bardziej prymitywne są emocje, których doświadczasz, tym większy robisz postęp, bo wracasz do tego, co naprawdę zaśmiecało, niszczyło albo krępowało twoje życie; a jeśli tego nie zrobisz, to bez własnej winy staniesz się emocjonalnym wrakiem, bo wszystko to wydarzy się zanim będziesz w stanie dokonać racjonalnego osądu, za który ponosisz moralną odpowiedzialność.
Kondycja ludzka
Tak więc tragizm kondycji ludzkiej zasadniczo wyraża się w tym, że jesteśmy wychowywani w świecie, w którym ludzie, w tym nasi rodzice, funkcjonują głównie w ramach systemu fałszywego ja. I w taki sposób, z pokolenia na pokolenie, przekazujemy zranienia, jakich dokonali w nas nasi rodzice. Doznaliśmy od nich wiele dobra, ale ze względu na słabość natury ludzkiej i na to, że nie dotarli do samego końca podróży duchowej, świadomie bądź nieświadomie znajdują się pod wpływem egoizmu, którym bardziej szczegółowo będziemy zajmować się w dalszej części naszego tygodnia. Kiedy wewnętrzne rany z całego życia zostają w końcu ujawnione i jakoś przejdziemy przez proces uzdrawiania i to poczucie, że naszym zdaniem jest z nami coraz to gorzej (choć w gruncie rzeczy jest z nami coraz to lepiej), ponieważ pokora jest fundamentalną cnotą, o którą prosi nas Bóg – o to, by zaakceptować prawdę.
Plan już tu jest
Kiedy wszystko zostanie oczyszczone, znajdziesz się w stanie zjednoczenia – bo stan zjednoczenia już tam jest na mocy Chrztu i tylko czeka, żeby go przebudzić i aktywować. Zmartwychwstałe życie Chrystusa jest dynamiczne, ma w sobie tę niezwykłą ilość energii. Rwie się do działania. Plan już tu jest. Gdy usuniemy przeszkody, rozwinie się. A rozwija się nie tylko w naszym życiu, ale na całym świecie. I wówczas, czy pijesz herbatę, czy idziesz ulicą, witasz się, myjesz zęby, osadzone w głębi twojego wnętrza tętni boskie życie, które dopóki tu jesteś, w tym konkretnym kontinuum czasu i przestrzeni, jak nadajnik radiowy wysyła fale napełniając świat miłością Chrystusa i dobrocią.
Cokolwiek jest w sercu
Niestety, obecnie atmosfera wypełniona jest negatywnością, która niestety jest też propagowana. Jak mówi Jezus, cokolwiek jest tutaj, w sercu, tzn. co wychodzi z serca albo tworzy oceany dobra w przestrzeni, do której inni ludzie mogą podłączyć się swoimi odbiornikami, mózgami i swoją intuicją, albo tworzy zło, które wywołuje przemoc, niesprawiedliwość, obojętność i niewiarygodne zniszczenie dobra na ziemi w takiej czy innej postaci… jest to tak charakterystyczne dla wieku technologii, mimo korzyści, jakie on ze sobą również niesie.
Refleksja teologiczna
Jak więc widać „Cztery sensy Pisma Świętego” stanowią teologiczną refleksję nad czterema poziomami rozwoju przyjaźni między ludźmi. Lectio divina, które za każdym razem, gdy je praktykujesz otwiera się na wszystkie cztery poziomy, zmierza do tego, aby osadzić się, nie wyłącznie, ale zasadniczo, na tym poziomie modlitewnym, który w największym stopniu stanowi odzwierciedlenie twojej stałej relację z Bogiem, czyli przyjaźń, zjednoczenie życia albo zjednoczenie z Chrystusem.
Nadmierne poleganie na naszym własnym działaniu
Na zakończenie chciałbym tylko wskazać, że ze względu na współczesne warunki, trudno jest znaleźć środowisko sprzyjające Lectio, tzn. taką cichą, spokojną, uporządkowaną postawę umysłową, która jest w tym pomocna. Kwitła ona w klasztorach w Średniowieczu, bo po pierwsze, nie mieli nic innego do czytania. Nie istniały mass media, było znacznie mniej napięć. Jeśli jednak nie będziemy potrafili odtworzyć takiej atmosfery, a większość z nas nie jest w stanie tego zrobić w codziennym życiu, bardzo pomocna może być jakaś metoda, która pozwoli nam nabyć trochę doświadczenia i pokonać nadmierne przywiązanie do analizowania i myślenia oraz nadmierne poleganie na naszych własnych działaniach w drodze do Boga, innymi słowy, jakaś metoda, która zmniejszy przeszkody w drodze do kontemplacji. I taki jest właśnie cel metody Modlitwy Głębi, która jest sposobem eliminowania przeszkód i sposobów myślenia, przyjętych wcześniej wartości oraz antykontemplacyjnego skrzywienia z kilku ostatnich wieków, które pewnie mamy gdzieś z tyłu głowy, jeżeli czytaliśmy książki, czy duchowe książki. Na to wszystko potrzebujemy dzisiaj pewnego antidotum. Nie mamy zbyt dużo czasu, żeby się modlić, a Lectio najlepiej wychodzi, gdy można mu poświęcić sporo czasu. Chociaż więc taki jest paradygmat, to w naszych czasach może trzeba go wzmocnić jakąś metodą. I o tej metodzie będziemy mówić następnym razem. Dziękuję.
Tłumaczenie: Tomasz Jeliński,
na podstawie: The Spiritual Journey Series – Contemplative Outreach, Ltd