MODLITWA JAKO RELACJA | LECTIO DIVINA | SENSY PISMA ŚWIĘTEGO |
ZNAJOMOŚĆ | CZYTANIE | DOSŁOWNY |
ŻYCZLIWOŚĆ | REFLEKSJA | MORALNY |
PRZYJAŹŃ | MODLITWA SPONTANICZNA | ALEGORYCZNY |
JEDNOŚĆ ŻYCIA | ODPOCZYNEK W BOGU KONTEMPLACJA | JEDNOCZĄCY |
Nie ma żadnej góry czy dołu, prawa czy lewa
Wracając na chwilę do tabeli, o której już parę razy mówiliśmy, chciałbym wskazać, że posuwanie się w dół, które tu widzicie, mogłoby oczywiście zostać odwrócone i być ruchem w górę, jeżeli ktoś woli porządek wznoszący. A ponieważ w podróży duchowej nie ma „góry” ani „dołu”, „prawa” czy „lewa” i to tylko my tworzymy w umyśle pewien obraz zgodnie z naszymi konkretnymi wyobrażeniami tego jak postrzegamy nasz postęp albo proces jako schodzący do naszego wnętrza czy jako wznoszący się w stronę wyższej świadomości albo wyższego poziomu wiary i miłości. Teraz, żeby na chwilę przykuć waszą uwagę, wszystko co powiedziałem na temat Lectio Divina jako pewnego okresu, w którym całą naszą uwagę kierujemy z miłością na Słowo Boże, w szczególności na Słowo Wcielone, na Jezusa Chrystusa w Jego przesłaniu w przypowieściach i przykładach, o których czytamy w Ewangeliach, to spotkanie, by nie rzec ta poważna randka, której staramy się dochować wierności i w którą wnosimy coraz więcej naszej uwagi i braku uwagi, może zostać podsumowane w takiej opowieści:
Biorę do ręki Biblię
Poznałem ją przez rekolekcjonistę w dobrze znanym jezuickim domu rekolekcyjnym w Wernersville w Pennsylvanii. Jeden z jezuitów dawał ekumenicznej grupie wspaniałe wprowadzenie do Lectio Divina, czyli do „świętego czytania” w dosłownym tłumaczeniu. My jednak sparafrazowaliśmy to jako „słuchanie księgi, którą uważamy za natchnioną przez Boga”. I podczas gdy przekazywał to klasyczne średniowieczne nauczanie (od Gwidona – kartuza albo jakiegoś podobnego eksperta z tamtych czasów), zauważył, że jedna z osób, pastor baptysta z Południa, siedział na krawędzi krzesła coraz bardziej podekscytowany i przestraszył się, że za chwilę wyjdzie ze skóry, bo tak się tam wiercił. Powiedział więc do całej grupy: „Chyba nasz przyjaciel, pastor taki a taki, chce coś dodać do mojej prezentacji”. Na to ten zerwał się z krzesła i powiedział: „Jasne, że tak!”. I z błyszczącymi z zachwytu oczami powiedział: „Mówisz o tym, co robię przez całe moje życie, zwłaszcza w ostatnich latach. Pozwólcie, że powiem wam, jak ja praktykuję Lectio Divina!” No i powiedział – wszyscy go poprosili: „Opowiedz nam”, byli oczarowani jego entuzjazmem, a on rzekł: „Biorę do ręki Biblię i
Najpierw w pełni oddaję się czytaniu… [czytanie]
Potem jasno myślę …. [refleksja]
Potem gorąco się modlę… [modlitwa spontaniczna]
A potem zupełnie odpuszczam! … [odpoczynek w Bogu]
Doskonale to wyraził! Po czytaniu i rozważaniu, i modlitwie, całkowicie odpuszczasz; robisz wtedy miejsce dla Boga i pozwalasz Mu mówić.
Zaczynasz się oddalać
W tym procesie widać pewien ruch, przedstawiony nam w spotkaniu zmartwychwstałego Pana Jezusa z dwoma uczniami w drodze do Emaus, które stanowi model Lectio Divina. Jak pamiętacie byli trochę zawiedzeni Jego śmiercią i zaczynali oddalać się od swojej misji i od wspólnoty apostołów. Zmierzali donikąd. Wiecie jak to jest, jeżeli byliście kiedyś we wspólnocie religijnej, w którą zaangażowaliście się sercem, a potem czuliście się zniechęceni bądź rozczarowani albo coś przydarzyło się liderowi, wówczas wspólnota się rozpada, a wy zaczynacie się oddalać. Dokładnie to, co przydarzyło się Jezusowi, kiedy został ukrzyżowany między dwoma łotrami i wydawało się, że został odrzucony jako przestępca albo złoczyńca. Mieli więc tego dość i byli w drodze donikąd, byle tylko nie tkwić dłużej w tej wspólnocie. Oczywiście bali się też władzy – mogli zostać wskazani jako uczniowie. Kiedy więc szli i narzekali, nieoczekiwanie na ich drodze pojawia się jakiś nieznajomy. Ukrywa się. Maskuje się. I pyta, o czym rozmawiają. Wyjaśniają żałosnym tonem, jak wszystko się rozpadło i że potem kilka kobiet z ich grupy opowiadało jakąś bajeczkę o pustym grobie. „Jak nieskorzy (myślę, że można by to przetłumaczyć „głupi”) jesteście do wierzenia Pismu!” A potem zaczął im objaśniać Pismo. To właśnie robi Duch Święty podczas rozważania. I kiedy Jezus wyjaśniał Pismo, jak powiedzieli później, ich serca pałały. To znaczy, że zaczęli doświadczać To znaczy, że zaczęli doświadczać entuzjazmu i ognia wglądu wraz z emocjonalnym odpowiednikiem entuzjazmu, radości, zainteresowania. A kiedy już naprawdę byli podekscytowani, dotarli do miejscowości, w której mieli się zatrzymać, a Jezus udawał, że zamierza iść dalej. Złapali Go więc za suknię czy co tam nosił, wciągnęli do gospody i powiedzieli: „Zostań z nami. Pora już późna.” Weszli więc i zasiedli do stołu. Przedtem już wiele razy ucztowali z Jezusem, więc wejście w ten zestaw skojarzeń przygotowało ich na to, co się wydarzyło. I kiedy łamał chleb, jak już widzieli wiele razy przedtem, że robił to dla tłumów i dla nich… Bingo! Oczy im się otworzyły. Rentgen wiary w ich oczach przebił się przez kamuflaż Jezusa i uprzytomnili sobie jego zmartwychwstałą obecność.
Wrócić do swoich zobowiązań
Oczywiście wgląd takiego rodzaju nie zdarza się prawdę mówiąc za każdym razem podczas Lectio Divina, ale to jest taki paradygmat: jakikolwiek wgląd uzyskamy, który tak wspaniale opisuje ten baptysta z Południa mówiąc o swojej praktyce Lectio Divina. Kiedy usiedli, odprężyli się i odpuścili, wówczas ich umysły oświeciła pełnia, jak przebłysk wglądu, choć może to wydarzyć się też stopniowo, i to ich zmieniło. Jak mówiliśmy przedtem, reagujemy na poziomie naszego przyjmowania lub postrzegania. Najwyraźniej byli tak zachwyceni tym wglądem, że po prostu odwrócili się i poszli z powrotem do swych zobowiązań, wspólnoty, powołania, a może i do męczeństwa.
Zmienia cię
Słuchanie słowa Bożego na takim poziomie zmienia cię, zmienia wszystko. Jest przemieniające. Dlatego ta metoda dojścia do tego miejsca jest tak ważna… jakaś metoda dojścia do takiego poziomu receptywności.
DROGA DO EMAUS
OZNACZA OTWARCIE SIĘ
NA PRZEMIANĘ
Jak program w telewizji
W dzisiejszych czasach nauka i religia łączą się w niezwykły sposób. Jeśli więc jesteśmy na drodze duchowej, powinniśmy wiedzieć coś na ten temat, bo potwierdza to wielkie intuicje wszystkich religii świata: że ostatecznie całe stworzenie jest jednością. Zwłaszcza, że im wyższa forma życia i światła, tym większe zjednoczenie. Jeżeli układ nerwowy i mózg są jak słuchawki, jak mówi angielski biofizyk Rupert Sheldrake, nasz mózg jest jak telewizor. Nasze myśli nie wychodzą po prostu z jakiejś puszki. Tak jak program telewizyjny nie wychodzi z telewizora. Jest do niego przekazywany z innego miejsca i jeśli nie masz odpowiedniego urządzenia, nie odbierzesz programu. I tu mamy analogię – przez medytację, przez dyscyplinę i uspokojenie systemu fałszywego ja, który jest jak zakłócenia w obwodzie elektrycznym, to większe, głębsze, bardziej satysfakcjonujące, lepsze rozumienie rzeczywistości zaczyna wślizgiwać się do naszego świadomego życia, a ponieważ w taki właśnie sposób Bóg stworzył świat, wszystko będzie wtedy lepiej funkcjonowało: ciało, emocje, relacje – ponieważ tak właśnie mają funkcjonować. Innymi słowy, nasz system fałszywego ja, nasze poczucie oddzielenia, nasze ego, w tym złym sensie tego słowa, nie jako nasza tożsamość, ale jako nasza rozdmuchana albo egocentryczna tożsamość, to zakłócenia w obwodzie, które są tak mocne albo śnieżenie na ekranie telewizora tak gęste, że nie widać obrazu. Wiadomość do nas nie dociera. Jeśli pozwolicie, żeby fałszywe ja i zakłócenia, jakie ono wytwarza przestały być zasadą, z której wyrastamy, a stała się nią nasza nieograniczona duchowa natura, która ma zdolność usłyszeć ostateczne przesłanie wszechświata, bo tym są wyższe stany świadomości, tym jest wiara w sensie transcendentnym, to wówczas zaczniemy dostrzegać, że wszystko jest miłością.
Całkowicie inne spojrzenie na świat
A gdyby niektórzy ludzie doświadczali takiego wglądu? Możecie sobie wyobrazić, jak wpływałoby to na świat! Trzeba to rozwijać, bo to jest całkowicie inne spojrzenie na świat niż to, na którym bazuje społeczeństwo, kultura, większość polityków, czy większość ludzi. A ponieważ w ich wnętrzu jest tyle hałasu, to co w tym momencie mogą wnieść do świata jest bardziej statyczne. Komu to potrzebne? Jeśli więc kogoś interesuje zlikwidowanie niesprawiedliwości na tym świecie, to świetnie! Jednak najważniejszym miejscem, od którego trzeba zacząć jest nasze własne podwórko, dostrojenie naszego odbiornika i rozwinięcie większej, głębszej zdolności patrzenia i słuchania. + Biologicznie wiemy, że nasz układ słuchowy wyłapuje tylko pewne określone częstotliwości. Nasze oczy potrafią wychwycić tylko pewien wąski zakres bodźców zewnętrznych. Czy jest czymś niezwykłym uważać, że nasz umysł i intuicja potrafią odbierają tylko niewielką część prawdziwej rzeczywistości o charakterze duchowym? Dlatego Jezus z wielką mądrością mówi: „Kto ma uszy, niechaj słucha. Jeśli nie będziecie lepiej słuchać, to nigdy nie usłyszycie mojego przesłania – dopóki nie naprawicie swojego odbiornika, dopóki nie oczyścicie swojego układu nerwowego, nie pozbędziecie się przeszkód, szumów, zakłóceń, hałasu i nie pozwolicie sobie być w harmonii, w jedności ze światłem, które jest wyższą formą życia nadającą ciału jego obecną postać”. Nie znaczy to, jak mi się wydaje, że pan Sheldrake mówi, że DNA i kod genetyczny nie mają nic wspólnego z naszym ciałem. Jego teza wyraża się w tym, że ciało jest również uformowane przez wibracje w większej przestrzeni, na którą składa się wspólne doświadczenie ludzi oraz w większości negatywne wzorce ich zachowań. Więc nasze spojrzenie i rozumienie świata jest strasznie uwarunkowane przez ludzką kondycję i społeczeństwo, z którego wyrastamy. I przez nadmierną identyfikację z ciałem tak jak je postrzegamy oczami naszych rodziców, oczami, które uwewnętrzniliśmy albo przez uwarunkowania kulturowe.
Harmonia
Jest to jeden ze wspaniałych aspektów podróży duchowej i życia ascetycznego – to rozwijanie wolności od nadmiernej identyfikacji, która powoduje, zachowuje, podtrzymuje i wzmacnia nasze spojrzenie na wszechświat na zafiksowanym i czasami neurotycznym poziomie postrzegania. Taki jest zatem cel dyscypliny kontemplacyjnej. + Jednakże asceza prowadząca do modlitwy kontemplacyjnej, rozumianej jako dyscyplina duchowa, czy jak nazywają to w duchowości Wschodu „praktyka”… asceza, dyscyplina duchowa, nie jest wyłącznie naszym dziełem. Nie jest też wyłącznie działaniem Boga, bez naszego udziału. Jest to raczej harmonia pomiędzy naszymi wysiłkami i rzeczywistością, która nieustannie podtrzymuje, promieniuje i zaprasza nas do tych wyższych zakresów programów i do przyjemności słuchania. A więc, innymi słowy, musimy wypuścić z rąk te ograniczenia, które w jakiś sposób przykuwają nas czy przyklejają do jednego spojrzenia na świat tylko dlatego, że jesteśmy do niego przyzwyczajeni albo że jest to wygodne. Kiedy więc dotrze do nas, że życie to proces, a Ewangelia sprzyja temu procesowi i czyni go bardziej zachwycającym, kiedy wyjdziemy poza nasze emocjonalne programy, które próbują znaleźć szczęście wyłącznie w jeden sposób albo tylko na jednym poziomie ludzkich wartości, to staniemy się wolni, żeby stawić czoła poważnym problemom życiowym, które polegają na traktowaniu innych ludzi, Boga i nas samych z jednej wąskiej perspektywy, którą uznajemy za najlepszą albo doskonałą. Zawsze gdzie indziej niż jesteśmy obecnie w naszym rozumieniu rzeczywistości, Ewangelii, zjednoczenia z Bogiem – taka jest codzienność. To właśnie chcemy przekazać podczas naszych rekolekcji, mianowicie, metodę, praktykę, dyscyplinę duchową opartą o rzeczywistość natury ludzkiej tak, jak możemy ją odkrywać dzięki antropologii, naukom rozwojowym, socjologii, psychologii rozwojowej, w dialogu z innymi religiami i ponad wszystko z naszą własną ascetyczną, chrześcijańską tradycją. Wydaje mi się, że biorąc to wszystko razem, nie możemy niczego całkowicie pominąć ponieważ w naszych czasach te inne dyscypliny rzucają wspaniałe światło na prawdziwe intuicje podróży mistycznej i duchowości chrześcijańskiej. Jeśli je jednak pominiemy, narazimy się na wielkie niebezpieczeństwo, że Kościół zostanie odsunięty na bok w 21. wieku, ponieważ większość ludzi będzie zainteresowana właśnie duchowością.
Anty-kontemplacyjne skrzywienie
Mając to w pamięci przejdźmy teraz do nieco bliższego i bardziej szczegółowego omówienia praktyki Modlitwy Głębi jako sposobu usuwaniem przeszkód na drodze do modlitwy kontemplacyjnej, tzn. jako środka zmniejszania zakłóceń, które uniemożliwiają nam usłyszenie przesłania Bożej rzeczywistości leżącego u podstaw wszechświata i wyrażającego się w tym wszechświecie. Jak widzieliśmy, odpoczynek w Bogu jest naturalną ewolucją procesu Lectio divina. Można go przyśpieszyć przy użyciu pewnej metody. W naszych czasach istnieją szczególne przeszkody na drodze wykonania tego skoku czy przekroczenia pewnych uprzedzeń. Jednym z tych uprzedzeń, na szczęście zaczynającym zanikać w większości kręgów chrześcijańskich, jest anty-kontemplacyjne skrzywienie czy podejrzliwość wobec modlitwy kontemplacyjnej. Wydaje mi się, że fundamentalistów nadal ona denerwuje. Sądzą, że jeżeli opróżni się umysł, to diabeł będzie myślał za ciebie, itd. Tak jednak nie jest! Wręcz przeciwnie, kiedy uspokoisz umysł, zmniejszysz zakłócenia i Bóg będzie w końcu mógł dotrzeć do Ciebie. Większe zagrożenie, że diabeł będzie podpowiadał jakieś myśli jest w medytacji dyskursywnej, bo zajmujesz się właśnie tym poziomem podczas medytacji dyskursywnej czy spontanicznej modlitwy afektywnej. Kiedy jednak odpuszczasz, jak ujął to nasz pastor baptysta z Południa, nigdzie nie odchodzisz, zanurzasz się w Boga, odpoczywasz w Bogu, a to nie jest jakieś fizyczne miejsce.
Śmiertelnie boją się ciszy
Tak więc Modlitwa Głębi jest nakierowana na wzmocnienie, odnowienie i stworzenie takiego poziomu świadomości w naszej relacji z Bogiem, takiego poziomu wiary, zaufania i miłości, które określają dynamiczny proces uświęcenia i przemiany prowadzące do chrześcijańskiego wzrostu. Myślę też, że większość z nas uznałaby fakt, że w naszych czasach, czasach zgiełku i technologii, prawie nigdy nie przestajemy być podekscytowani, że prawie cały czas dzwoni telefon, że zwykle włączone są w tym samym czasie dwa odbiorniki telewizyjne. Nawet moja 92-letnia matka słucha równocześnie transmisji z dwóch meczów baseballa (bo zawzięcie kibicuje) – jednego w telewizji, a drugiego w radiu. A na ulicach Nowego Jorku można też zobaczyć młodych ludzi z przedmiotami wielkości walizki, z których dudni hard rock. Każdy, widać to w samolotach, na uszach ma słuchawki. Widać nawet mnichów z słuchawkami. Zastanawiasz się, czego to słuchają – nie ma sposobu, żeby się tego dowiedzieć – Bacha, a może jakiejś lektury duchowej? Bóg jeden wie. Wydaje się jednak, że niektórzy ludzie padliby trupem, gdyby doświadczyli chwili ciszy. Nie wiedzieliby, co z tym zrobić. To nieznany świat! Jak podróż na księżyc czy coś takiego. Nigdy tego nie doświadczyli i wcale tego nie chcą! Są śmiertelnie przerażeni. Poznałem ludzi, którzy podczas Modlitwy Głębi mieli wrażenie, że spadną z urwiska albo rozpadną się na kawałki, jeżeli jej spróbują. Jeżeli się naprawdę boją, to trzeba im powiedzieć, żeby dali sobie spokój i wrócili np. za rok, bo strach ogromnie przeszkadza, żeby odpuścić. Nie możesz odpuścić, jeżeli się czegoś boisz. Strach cię usztywnia. Nie mogą więc doświadczać odpoczynku w Bogu dopóki nie uwolnią się od tego strachu. Dobrze jest jednak pamiętać, że wyobraźnia zawsze, albo przynajmniej u większości ludzi, przedstawia to co nieznane jako przerażające. Jeżeli więc nie doświadczyło się przynajmniej chwili wewnętrznej ciszy, jest ona przerażająca. Podobnie byłoby, gdyby Bóg, który w nas cały czas mieszka ze swoją tajemniczą energią miałby wyciągnąć ręce i ściągnąć cię do siebie albo uchylić rąbka tajemnicy ukrywającej się w głębi twojego wnętrza, bo przez cały czas, w różnym stopniu jesteśmy tylko wyrazem tej energii. On wyraża się przez nas. Nie byłoby nas tutaj, gdyby nas nie podtrzymywał w każdym ułamku sekundy. Nie ma więc powodu, żebyśmy niejako od środka nie mogli powąchać Jego Boskiego zapachu, tych duchowych perfum, które mogą zalać naszą duszę pokojem. Jeżeli nigdy przedtem tego nie doświadczyłeś, pomyślisz, że jesteś chory albo masz niestrawności, albo pobiegniesz do księdza czy pastora, a oni pomyślą, że oszalałeś. Boisz się więc powiedzieć przyjaciołom.
Wyjawić całą historię swojego życia
Takie doświadczenia nie były opisywane jako coś absolutnie normalnego. Zachwyca mnie jednak, gdy się dowiaduję jak – w różnych społecznościach – takie chwile ogarniają nawet ludzi, którzy wcale nie są religijni. Przypominam sobie grupę, która w college’u uczestniczyła w zajęciach o mistyce – mistyce w różnych religiach. Prowadził je ksiądz jezuita i pomyślał, że dobrze będzie zabrać ich na wycieczkę do Spencer Abbey. Ci młodzi ludzie, około 12, chcieli z kimś porozmawiać. Poszedłem więc do nich jak owca między wilki. Na pewno wiecie, jaka była młodzież w latach 60. Zadawali jedno pytanie za drugim w ogóle nie licząc się z moimi uczuciami: dlaczego wstąpiłeś do klasztoru? Jaki byłeś przed wstąpieniem? Różne osobiste pytania. Nie przejmowali się tym, ale oczekiwali, że bez wahania praktycznie wyjawisz im całą historię swojego życia – to co dobre, złe i obojętne.
Jak powrót do domu
Po chwili znoszenie tego, powiedziałem: „A czy ja mogę teraz wam zadać pytanie?” A brzmiało ono: „Czy ktokolwiek z was, kiedykolwiek doświadczył kilku chwil wewnętrznej ciszy?” Zastanawiali się nad tym przez około minutę. I faktycznie zmieniło to ten potok, powstrzymało tę falę. I jasne, że 3 czy 4 z nich, którzy jak powiedział ten jezuita „Te dzieciaki nie bardzo chodzą do kościoła, jedynie czasami od wielkiego dzwonu”. Chyba jednym z nich był żydowski chłopak albo dziewczyna, a inni nie otrzymali jakiegoś specjalnego wykształcenia religijnego. Jednak jedno po drugim mówili takie rzeczy, które sprawiły, że stało się jasne, że doznali chwilowego przeżycia mistycznego. Jeden chłopak powiedział: „Tak, doznałem tego. Próbowałem to odtworzyć, ale nie mogłem”. Inna dziewczyna powiedziała: „Tak, to mi się zdarza prawie za każdym razem, gdy kładę się na popołudniową drzemkę. Nachodzi mnie taki pokój”. Ktoś inny powiedział: „Nie jestem w stanie tego sam wytworzyć. Tak jakby to na mnie spływało”. „To jest jak powrót do domu”, dodał ktoś inny.
Beznadziejnie niekompetentne
Wszystkie te drobne wskazówki prowadzą nas w stronę prawdziwych transcendentnych doświadczeń Ostatecznej Rzeczywistości wyrażonych w sposób właściwy dla ich konkretnego otoczenia kulturowego. Nikt z nich nie otrzymał pojęciowej edukacji religijnej czy przygotowania, żeby wyrazić to doświadczenie. Myśleli, że było to po prostu dziwne. Nie zajmowali się tym zbytnio. Jeżeli było przyjemnie, to w porządku. Jeżeli było nieprzyjemnie, to czuli się zdenerwowani, bo bali się, że mają jakieś zaburzenia równowagi psychicznej. Jeżeli doświadczasz czegoś, co cię przeraża i pójdziesz do psychiatry, zwłaszcza będącego behawiorystą, prawdopodobnie zamkną cię w szpitalu na miesiąc i podadzą środki uspokajające, żebyś wyzdrowiał. Poznałem ludzi, którzy pracowali w szpitalu jako pracownicy socjalni i którzy powiedzieli mi, że znają ludzi przyjmujących leki, bo mieli kiedyś jedno z takich doświadczeń. Środowisko psychiatrów, jako całość, jest beznadziejnie niekompetentne, ale obawiam się, że kler jako całość też jest beznadziejnie niekompetentny. W seminarium nigdy o czymś takim nie słyszeli, a nie zdają sobie sprawy z tego, jak często to występuje wśród ludzi. Jest to niemal tragiczne.
Czujesz się okropnie samotny
Pamiętam jak jeden młody człowiek przyszedł do opactwa niemal w stanie psychotycznego wzburzenia, bo bał się, że traci zmysły z powodu bardzo silnego napływu Bożych tajemnic do jego świadomości bez jakiejkolwiek szczególnej przyczyny, bez doświadczenia zmysłowego. Po prostu bum – i nagle znalazł się w obecności Boga. Jeżeli czytaliście książkę Bernadette Roberts „Doświadczenie braku ja”, coś takiego przydarzyło się jej w bardzo młodym wieku, gdy miała może 5 czy 6 lat. Bóg nie czuje się więc ograniczony przez książki o duchowości czy etapy rozwoju. Czasami wszystko zaczyna się od końca albo od środka. Po prostu Bóg zsyła coś takiego na ludzi. Ten biedak był gotów się poddać i sądził, że musi iść do szpitala, żeby sobie z tym poradzić. Był śmiertelnie przerażony. Kiedy go słuchałem, było jednak jasne, że jedyne, co było nie tak, to że wyjaśniał swoje doświadczenie w kategoriach buddyjskiej negatywności. To był ortodoksyjny buddyzm w całej rozciągłości, bo temu odpowiadało jego doświadczenie. Jedyne co musiałem mu powiedzieć to: „Świetnie! Jesteś największym farciarzem na świecie. Rób tak dalej, jeśli potrafisz.” A on potrzebował tylko, abyś ktoś mu potwierdził, że nie traci zmysłów. Kiedy tak się stało, szczęśliwy wrócił do domu. Kiedy nie ma nikogo w pobliżu, kiedy przydarzają się takie doświadczenia, czujesz się na tej drodze duchowej okropnie samotny. I jeśli udasz się do jakiegoś autorytetu duchowego takiego jak ksiądz, pastor czy do kogoś innego, a oni w ogóle się na tym nie znają, wyglądają na zażenowanych i woleliby, żebyś w ogóle nie przyszedł i mówią, że i tak nie wiedzą, czym jest modlitwa, to gdzie zostajesz ze swoim doświadczeniem mistycznym w kontekście chrześcijaństwa?
Nie potrafili tego odnaleźć
W rezultacie wielu katolików, którzy pragnęli głębszej duchowości… chcieli tylko wejść na drogę duchową, o którą chodzi w Ewangelii… ponieważ nie mogli jej znaleźć i nigdy o niej nie słyszeli w swoich parafiach, więc kiedy mistrzowie ze Wschodu zaczęli o tym mówić, to tłumnie zostawili religię swojego dzieciństwa i udali się do mistrzów ze Wschodu. I mogę to zweryfikować, bo sporo zajmuję się dialogiem między Wschodem i Zachodem i byłem w wielu takich wspólnotach. Z wieloma jestem zaprzyjaźniony. Bardzo je podziwiam. Ponad 50% w każdej wschodniej wspólnocie: hinduistycznej, zen, dżainistycznej, sikhijskiej, jakiejkolwiek… ponad 50% to katolicy z wychowania, którzy z tego powodu poczuli się zniechęceni albo z powodu nadmiernie moralizującego nauczania, którym byli karmieni w wieku, w którym ich dojrzałość emocjonalna nie pozwoliła im go przyjąć, a Kościół powinien był słuchać psychologów rozwojowych, przynajmniej na tyle, by wiedzieć, że nie rozpoczyna się relacji z Bogiem od strachu przed Nim. Nie ma już żadnego wytłumaczenia dla takiego rodzaju nauczania, chyba że Kościół odwróci się plecami do gruntownie poznanych faktów, jakie na temat rozwoju dziecka przedstawia nam współczesna psychologia.
Tłumaczenie: Tomasz Jeliński,
na podstawie: The Spiritual Journey Series – Contemplative Outreach, Ltd