W stronę odpoczynku w Bogu.
część druga

Bojaźń Boża, techniczne wyrażenie

Oczywiście wielkim problemem jest to, że wyrażenie „bojaźń Boża” co rusz pojawia się w Starym i Nowym Testamencie. Nie podkreśla się dość mocno, że „bojaźń Boża” to wyrażenie techniczne. Ono nie oznacza emocji strachu. Nie ma nic wspólnego z emocjami. W starym Testamencie odnosi się do kogoś, kto ma właściwą relację z Bogiem, a właściwa relacja z Bogiem, to zaufanie. W czasach rozwoju psychologii takich jak nasze za każdym razem, kiedy w czytaniach podczas liturgii słyszymy o „bojaźni Bożej”, dziecko w każdym z nas rozumie to jako emocję strachu, co oznacza strach przed Bogiem.  Naturalną biologiczną reakcją na strach jest przypływ adrenaliny w ciele i gotowość do ucieczki. Są tylko dwie ludzkie odpowiedzi na emocję strachu, tzn. walczyć albo uciekać. Większość ludzi nie zdecyduje się na walkę pięściarską z Bogiem. Co więc zostaje? Uciekaj od Niego najdalej jak możesz. Są jednak wezwani do podróży duchowej, a w swoim systemie emocjonalnym mają zaszczepione nastawienie z wczesnego dzieciństwa: że trzeba bać się Boga. Pociąga ich Ewangelia i wewnętrzne poruszenie Ducha, żeby zaufać i pokochać Boga. Wyobraźcie sobie w jakiej są sytuacji! Dopóki nie uwolnią się od tego strachu, ich droga duchowa będzie niepełna, opóźniona albo skończy się w przypadku wielu osób mówiących: „dla mnie to za dużo”. I tak jest! Nikt nie potrafi pogodzić jednocześnie strachu i zaufania jako emocji. Jedno albo drugie musi zniknąć i niestety, zwykle jest to zaufanie. 

ŹLE pojmowana katecheza

To ważny temat, do którego jak sądzę wrócimy, kiedy będziemy opisywać model rozwojowy życia ludzkiego i szkody, jakie może wyrządzić podyktowana najlepszymi intencjami, ale źle pojmowana katecheza, która straszy starsze czy młodsze dziecko i sprawia, że Bóg wydaje się policjantem, tyranem, sędzią, złym duchem czy czymś podobnym. A dziecko łatwo projektuje na Boga te emocje i kiedy dorośnie, nawet jeśli otrzymało wszechstronne wykształcenie teologiczne, które jest abstrakcyjne, emocje wiernie zapisują się tak jak zostały zaprogramowane. Tak więc emocjonalne zabarwienie z naszej wczesnej edukacji religijnej znacząco warunkuje naszą zdolność usłyszenia przekazu prawdziwej teologii i Pisma Świętego. Dlatego potrzebny nam jest proces, który w organiczny sposób uzdrowi te rany i otworzy nas na zaufanie i jest nim Modlitwa Głębi. Jednym ze sposobów jest ufne słuchanie Słowa Bożego i pozwalanie na coraz większe przyswajanie i uwewnętrznianie Słowa oraz przemianę w miłość. Miłość spoczywa w Bogu. A to dopiero początek. Kiedy już zadomowimy się na tym poziomie, a jest to normalne chrześcijańskie życie, doświadczymy życia zmartwychwstałego Chrystusa rodzącego się w nas jako zdolność odnoszenia się do innych tak jak kochałby ich Chrystus i tak jak On pokochał nas. 

Bóg, jak słońce, zawsze świeci swym blaskiem

I to jest cały ruch modlitwy kontemplacyjnej: uzdrowić rany, natchnąć nas nieustannie promieniującym Bożym życiem. Bóg nigdy nie odpoczywa, czy to nocą, czy za dnia; podobnie jak słońce zawsze emituje energię. Jeśli odwrócisz się do niego plecami jak robi to świat co 24 godziny, to nie dociera do ciebie światło słoneczne, ale słońce cały czas tam jest; cała energia tam jest, gdybyśmy tylko mogli się na nią otworzyć. Święty Jan od Krzyża używa tego przykładu w swoich mistycznych traktatach i powiada: Bóg, jak słońce, zawsze świeci swym blaskiem. Gdybyś tylko rozsunął zasłony… to wszystko, co musisz zrobić. Czasami jednak te zasłony zrobione są z ołowiu albo betonu. I na tym polega trudność. To nie Bóg to wymyślił. To my wymyśliliśmy zakłócenia, ślepotę. Zauważ, jak w Ewangelii, Jezus leczy choroby słuchu i wzroku, a uzdrowienie fizyczne jest symbolem wewnętrznego uwolnienia duchowego, które w niewidzialny sposób dokonuje się w tych cudach.

 

ROZSUŃ ZASŁONY.
ZOBACZ! USŁYSZ!

 

Zawsze o czymś myślimy 

Przyjrzyjmy się teraz krótko modlitwie kontemplacyjnej w sposób ogólny. Większość nie-pojęciowych metod medytacji ma na celu wytrącić nas z naszego zwykłego sposobu myślenia. Jeżeli zastanowisz się nad swoim świadomym życiem, to zawsze coś szczególnego dzieje się na wewnętrznym ekranie świadomości – albo jakieś postrzeganie, albo wrażenie, wspomnienie, obraz, wrażenie zmysłowe, myślenie abstrakcyjne, rozumowanie, cokolwiek z któregokolwiek ze zmysłów. I zawsze o czymś myślimy, zastanawiamy się nad czymś, a potem reagujemy emocjonalnie na to, o czym myślimy albo czego doświadczamy. Można to nazwać fałszywym ja – naszym doświadczeniem, naszym świadomym doświadczeniem systemu fałszywego ja. Nasze normalne myślenie w pewnym sensie przyjmuje je za pewnik i wzmacnia, nieustannie wracając do tego myślenia i reagując zgodnie ze zwyczajowymi wzorcami uformowanymi we wczesnym dzieciństwie. I być może można to przedstawić mniej więcej tak. 

Prawdziwe ja

 

Załóżmy, że to koło to rdzeń naszego bytu lub nasze prawdziwe ja. Polega to na tym, że nasze uczestnictwo w nieskończonym polu energii, która jest Światłem, Życiem i Miłością, ta Ostateczna Tajemnica, którą nazywamy Bogiem urzeczywistniło się w akcie naszego indywidualnego stworzenia czy w naszej ludzkiej naturze. To jest to miejsce, w którym słyszymy ostateczne przesłanie wszechświata i gdzie możemy zostać w nie przemienieni tak, że w pewnym sensie stajemy się tym przesłaniem i jednocześnie je słyszymy. To tak jak z oddychaniem. Powietrze nie tylko wchodzi do naszego wnętrza, ale jeszcze to przesłanie zaczyna przemieniać nas na każdym poziomie naszego istnienia. + Przypuśćmy teraz, że wokół tego rdzenia począwszy od dzieciństwa tworzysz powłokę składającą się  z twojego wyobrażenia o sobie i o świecie wytworzonego na bazie twojego osobistego doświadczenia fizycznego świata i tego jak traktowali cię inni ludzie i tego, jak radziłeś sobie z tym, jak cię traktują w wieku, kiedy nie potrafiłeś wyważyć czy ocenić tego, co ci się przydarzało. Nic nie jest tak wrażliwe jak istota ludzka w pierwszym roku życia… całkowicie zależna od rodziców, zwłaszcza od matki. Tak więc jeżeli matka albo ojciec nie nadają się do tej roli, dziecko prawie na pewno zostanie zaprogramowane na cierpienie, ludzką biedę, z których niekiedy nigdy nie wydobrzeje. Jak wiecie najgorszą albo najtragiczniejszą formą ludzkiego zaprzeczenia podstawowym potrzebom życiowym jest zabranie uczucia albo odrzucenie dziecka w pierwszych dwóch latach życia, co w niektórych przypadkach skutkuje trwałymi szkodami. To jest przypadek socjopaty, a mówi się, że w społeczeństwie jedna osoba na pięćset cierpi na to zaburzenie. Jest to emocjonalna niezdolność odniesienia się do sądu moralnego.  To są te dusze, które popełniają okropne zbrodnie bez jakiegokolwiek motywu dlatego, że dla nich rozdeptanie muchy i zabicie człowieka wywołuje taką samą reakcję emocjonalną. Jednak wszyscy cierpimy z powodu kondycji ludzkiej, która nie jest doskonała, która ma ograniczenia, ponieważ niewielu ludzi, w tym nasi rodzice, przeniknęło do ostatecznego przesłania wszechświata. A nawet jeśli to zrobili, to i tak prawdopodobnie cierpielibyśmy z powodu naszych współziomków albo telewizji, albo kultury, czy z innego powodu. Nie ma więc żadnej gwarancji doskonałego pierwszego czy dwóch pierwszych lat życia, podczas których znaczna część podstawowych postaw emocjonalnych kształtuje się pod wpływem sposobu, w jaki dziecko radzi sobie z traumatycznymi sytuacjami albo z takimi, którymi się nie zajmuje bądź nie chce się zajmować. Stąd mechanizmy obronne, aparat wyparcia i wszystkie sprawy, które tak cudownie odkryli przed nami psychologowie rozwojowi. 

Ważny aspekt towarzyszenia duchowego

Pamiętajcie, że nauka zajmuje się nieświadomością zaledwie od 100 lat i nadal jest przed nią długa droga. Wzmacnia jednak wielką mądrość mistrzów duchowych, którzy mieli w nią wgląd, choć nie byli w stanie wyrazić go w sposób naukowy, tak jak my potrafimy dzisiaj. Dziś ten wgląd jest więc dostępny dla każdego, kto potrafi czytać albo jest inteligentny i dlatego jest to ważny aspekt towarzyszenia duchowego. Nie można dziś być kierownikiem duchowym bez solidnych podstaw w zakresie psychologii rozwojowej w takim zakresie w jakim odnosi się ona do podróży duchowej. Pomocne mogą być też inne rzeczy, jak np. trochę wiedzy z antropologii, itp. 

Emocjonalny śmietnik z całego życia

W każdym razie to, co Jung z przyjemnością nazywa persona rozwija się i staje się naszą maską, przy pomocy której przedstawiamy się światu, żeby nie każdy mógł dostać się do naszego wnętrza. To tutaj znajduje się emocjonalny śmietnik z całego życia, który nagromadził się w wyniku stresu i napięcia w okresie, kiedy nie potrafiliśmy sobie z nimi radzić. Dlatego nie dostrzegamy, nie mamy żadnego psychologicznego doświadczenia prawdziwego ja o ile, jak mówię, Bóg nam go nie pokaże ku naszemu wielkiemu zdziwieniu, czasami bez naszej świadomości tego, co się dzieje. To jest jak twarda skorupa albo skóra, która została zmieniona w skamielinę przez nawyki, fiksacje, sposoby funkcjonowania emocjonalnego. I nie pozwala nam patrzeć do środka na prawdziwe ja czy na naszą duchową naturę. Za każdym razem, kiedy próbujemy zajrzeć do środka, pojawia się tendencja, żeby się wycofywać, bo to jest nieznane terytorium i niektóre jego części są bardzo bolesne. W tym momencie bardzo pomocna okazuje się terapia. Pomaga nam dostosować się do tego materiału i uprzytomnić sobie, dlaczego on tam jest, i nie martwić się nim za bardzo, itd. I dostosować się do życia. 

Podróż duchowa to coś innego

Jednak w podróży duchowej podchodzimy do tego jeszcze poważniej. Celem podróży duchowej jest zjednoczenie, a nie tylko stworzenie w miarę przyzwoitego ludzkiego zwierzęcia albo udomowionej racjonalności , czegoś co może przetrwać w społeczeństwie bez zbyt częstych pobytów w więzieniu. Podróż duchowa to coś innego. Gdyby psychiatrzy, którzy przebyli podróż duchową potrafili zintegrować te sprawy, byłoby to wielką przysługą dla przyszłego pokolenia. A jest ich trochę… i jestem pewien, że psychologowie transpersonalni są przynajmniej w pewnym stopniu otwarci na tę ewolucję, choć niektórzy wybitni już dokonali tego przeskoku. W każdym razie, znajdujemy się w sytuacji, gdy tak wiele dzieje się na powierzchownym poziomie naszej świadomości psychologicznej, który można nazwać w tym kontekście ja psychicznym, że nigdy nie doświadczamy naszego wnętrza, chyba że od wielkiego dzwonu. 

Spowolnić te programy

Celem duchowej podróży jest zmiękczenie tej skorupy i przebicie się przez nią przy pomocy różnych środków. Jednym z tych sposobów jest spowolnienie tych nieustannie działających programów albo rozrzedzenie tych płynących cały czas poszczególnych myśli, pojęć, wrażeń za pomocą chwili wewnętrznej ciszy albo jakiejś metody uspokojenia umysłu. Jest to niezbędny wstęp do nabycia zdolności modlitwy kontemplacyjnej. 

Nasze życie psychiczne jako swego rodzaju rzeka

Być może jednym ze sposobów, żeby to zrobić jest spojrzenie na nasze życie psychiczne jak na swego rodzaju rzekę, która przepływa w nas i w której uczestniczymy. Prawdziwe ja jest tą właśnie rzeką. A persona czy ja psychiczne, powierzchowny poziom naszych myśli, to powierzchnia rzeki, po której płyną różne łodzie, żaglówki, motorówki, narciarze wodni, śmieci i inne rzeczy. Tak więc zawsze płyną jeszcze inne rzeczy i są tak gęsto upakowane, że nie można dostrzec rzeki, na której spoczywają. Nigdy się nie zastanawiamy: a na czym spoczywają te myśli? Nie wiszą przecież w próżni, prawda? Nie mamy jednak psychologicznego doświadczenia tego głębokiego ja czy prawdziwego ja. 

Jak przystań w Hong Kongu

Aha! A więc to jest jak przystań, na przykład w Hong Kongu, która nazywa się Aberdeen, gdzie nie można się połapać, w którym miejscu kończy się brzeg, a gdzie zaczynają łodzie, bo w tych dżonkach mieszkają ludzie. To ich domy i są tak blisko siebie, że nie widać rzeki. Nie ma sposobu, żeby odróżnić, czy jesteś na lądzie, czy na morzu. A gdyby tak nieco porozsuwać łodzie? Co by się stało bez dalszych wysiłków? Wyłoniłaby się rzeka. 

Zacznij rozpychać łodzie

Podobnie w medytacji niedyskursywnej, jaką jest kontemplacja, świadomie zaczynasz rozpychać łodzie. Jeżeli w jakimś stopniu ci się to uda, wyłania się rzeka, na której spoczywają. Innymi słowy, duchowa natura albo poziom wartości naszego bytu zaczyna przedostawać się do codziennego życia. 

Wybierz święte słowo

Możemy więc zauważyć, że po rzece poruszają się różnorakie łodzie. Jednym ze sposobów spowolnienia ich ruchu jest wybranie jakiegoś świętego symbolu, który jest symbolem tego, że pozwalamy tym myślom odejść albo rozsuwamy je, a zarazem symbolem skierowania naszej uwagi na rzekę albo na głębię rzeki bądź na prawdziwe ja. Tak więc jednym ze sposobów jest wprowadzenie na rzekę jeszcze jednej łodzi, łodzi która jest symbolem naszej intencji, by pozwolić odejść wszystkim pozostałym; łodzi, która w pewien sposób pochłania wszystkie inne łodzie i sprowadza je do jednej. Wówczas mielibyśmy czysty, niczym nieprzysłonięty obraz rzeki.

Jedna albo dwie sylaby

W Modlitwie Głębi sugerujemy, żeby wybrać jedno albo dwusylabowe święte słowo – innymi słowy, małą łódź, która nie będzie przykuwała uwagi jak jakaś okazała łódź czy statek oceaniczny. Z tego powodu wybieramy jedno albo dwusylabowe słowo, z którym czujemy się swobodnie. Nazywamy je jednak świętym słowem, to ważna uwaga, nie ze względu na jego znaczenie (tzn. to co jest na pokładzie tego pojęcia), ale ze względu na intencję; intencję, którą jest zostawienie innych myśli i otwarcie się w wierze i miłości na obecność Boga w naszej najgłębszej istocie.  Tak więc są te dwa kierunki: pozwolenie, aby na poziomie psychicznym [horyzontalnym] wszystko odeszło oraz otwarcie się na wszystko na poziomie duchowym [wertykalnym], czyli w wierze, na Boga. 

Wracamy do świętego słowa

Święte słowo ma więc na celu zastąpić wszystkie inne wrażenia, myśli, hałasy, itp. Tak więc na podstawie tej zasady, staramy się znaleźć miejsce odosobnienia lub milczenia, jeżeli możesz znaleźć takie miejsce w domu czy w swoim mieście, żeby nie przeszkadzały nam nieoczekiwane hałasy, które nas blokują. Potem wybieramy stosunkowo wygodną postawę ciała tak, aby nie myśleć o ciele: proste plecy, pomaga siedzenie na poduszce – im dłuższa będzie medytacja, tym bardziej może być potrzebne siedzenie na krześle albo na poduszce. Proste plecy pomagają, bo umożliwiają swobodny przepływ energii. Następnie, powoli zamykamy oczy jako symbol zgody na odejście wszystkiego, co nas absorbuje. Następnie, jak nasz przyjaciel z Wernersville, odpuszczamy. Nie staramy się myśleć o niczym konkretnym. Wręcz przeciwnie, za każdym razem, kiedy kusi nas jakaś okazała łódź, wracamy do świętego słowa jako symbolu puszczenia jej albo po prostu odnawiamy nasze wewnętrzne spojrzenie lub wewnętrzną uwagę na Bożą obecność w nas. 

Modlitwa Głębi

Tak, w skrócie, wygląda metoda Modlitwy Głębi, jej pochodzenie, podstawy, uzasadnienie. W kolejnym spotkaniu przyjrzymy się sposobom radzenia sobie z różnym myślami albo łodziami, wrażeniami, które pojawiają się w strumieniu świadomości. Dziękuję. 

Tłumaczenie: Tomasz Jeliński,

na podstawie: The Spiritual Journey Series – Contemplative Outreach, Ltd

 

Facebook
Twitter
Email