Czy powinienem się wycofać?
Nadszedł więc czas, żeby zadać sobie pytanie: „Czy powinienem się wycofać? Czy ta relacja będzie się kłócić z jakąś inną?” Przypuśćmy, że ktoś podjął zobowiązanie stałego celibatu. Może nam się tak bardzo podobać ta osoba, że mówimy: „Mogę się zakochać w tej osobie i wtedy moje zobowiązanie będzie zagrożone i będzie to trudne dla ludzi, którzy polegają na mnie w tej roli, której się podjąłem.” Pojawiają się więc różnego rodzaju implikacje.
Trzeba dokonać wyboru
A może ta osoba dotychczas dała się poznać jako trochę niesolidna. „Jeśli zwiążę się węzłem małżeńskim z tą osobą, czy mogę mieć nadzieję, że będzie to trwały związek? Jeżeli będziemy mieć dzieci, czy za 15 lat nie dojdzie do rozwodu i wtedy dzieci najbardziej odczują to rozstanie i rozłam?” Takie i wiele innych pytań pojawiają się, kiedy zdajemy sobie sprawę z tego, że mamy kryzys i trzeba dokonać wyboru i że „jeżeli się teraz nie wycofam i nie poprzestanę na relacji koleżeńskiej, przejdziemy do przyjaźni, z której nie będę mógł się wycofać i jakie będą tego skutki?” Jeżeli uznasz, że możesz polegać na tej osobie, podejmujesz ryzyko. Nigdy nie będziesz pewny na więcej niż 80%, może 81%.
W tym życiu nie ma żadnej pewności
Spójrzmy prawdzie prosto w oczy, w tym życiu tak naprawdę nie ma żadnej pewności. Masz jakieś przesłanki, jakiś stopień pewności i musisz polegać na swojej intuicji, zwłaszcza zainspirowanej modlitwą, kiedy czujesz, że coś przemodliłeś i odczuwasz pokój co do rozwiązania, to więcej bezpieczeństwa już nie będzie. Możesz popełnić błąd, ale nie musisz tego żałować, bo zrobiłeś, co było w twojej mocy. I, moim zdaniem, tylko tyle wymaga od nas Bóg… choć to i tak jest dużo.
Poczucie osamotnienia
W każdym razie mamy naszą relację z Bogiem, która rozwija się dość stabilnie. I Bóg traktuje nas teraz tak jak być może my traktowaliśmy Go na początku. Stawiamy się na spotkanie, ale gdzie On się podziewa? Już nie przychodzi. Daje nam do czytania Pismo… a to jest jak czytanie książki telefonicznej albo liturgię, która jest tak sucha jak pustynny piasek. I nieważne jak gorliwy jest celebrans, my jesteśmy oziębli, kazania przedłużają się w nieskończoność, a wykłady ciągną się nam bez końca nawet jeśli są krótkie. I to poczucie opuszczenia czy osamotnienia albo że Bóg przestał się nami interesować. Nie zajmuje się już nami tak jak na początku. Wydaje się jakby wyjechał gdzieś na krańce wszechświata i jeśli o nas chodzi – zaginął. Zaczynamy więc zadawać sobie pytanie: „Jaki to wszystko ma sens? Kochałem Go. Robiłem, co mogłem. Przestał się pojawiać”. I teraz ty jesteś tą osobą na drugim końcu linii telefonicznej i ty skłaniasz się ku temu, żeby zakończyć ten związek i mówisz: „Chyba ta cała duchowa podróż, zjednoczenie z Bogiem, jest dla innych, dla trapistów albo innych zakonów kontemplacyjnych, którzy zamknęli się za murami i mogą zaangażować się w ten projekt całym sercem. Ja muszę wychowywać dzieci. Mam życie zawodowe, karierę, firmę, posługę w kościele – nie mam zwyczajnie czasu. Chyba więc nie jestem do tego powołany. Zadowolę się niedzielną mszą, modlitwą przed snem i mam nadzieję, że kilka minut przed śmiercią przyjmę sakrament chorych i jakoś się przecisnę przez bramy Raju i będę już potem szczęśliwy, jeżeli mi się to uda.
Kryzys wzrostu
Nie takie jest życie chrześcijańskie. Dla niektórych ludzi może to być jakiś sposób na przetrwanie, dopóki nie usłyszą przesłania. Jednak Ewangelia to życie, którym trzeba żyć i jeśli nie będzie wzrastać, to umrze, stanie się martwa. I to jest kryzys wzrostu, w którym Bóg zaprasza nas na nowy poziom relacji, który wymaga zaangażowania. A ponieważ wymaga zaangażowania, z całą uczciwością, z poszanowaniem naszej wolności, Bóg wyraźnie mówi, że podróż duchowa to nie jest latający dywan na szczyty zjednoczenia z Bogiem, że modlitwa kontemplacyjna to ciężka praca, że kształtowanie relacji z Bogiem jest równie wymagające jak tworzenie relacji z trudnym małżonkiem. Możesz też usłyszeć: „Zdecyduj się. Jeśli nie chcesz przychodzić, to do widzenia. Będę na ciebie czekał, gdybyś zmienił zdanie, ale jeżeli nie chcesz się angażować, jesteś wolny.” Pamiętasz młodzieńca z Ewangelii, który był pełen zapału, a Jezus powiedział: „Jeśli chcesz być doskonały, rozdaj wszystko ubogim i chodź za Mną”. Młodzieniec miał jednak wiele posiadłości i nie był na to gotowy. Odszedł. Jezus nie podjął żadnego wysiłku, żeby go zatrzymać. Uszanował jego wolność. A może czekał aż… no wiecie, może po dwudziestu latach zostanie wielkim apostołem. Nie wiem. Ewangelia w cudowny sposób nie stara się zaspokoić naszej ciekawości, bo tak wiele perykop z Ewangelii nie dotyczy tak naprawdę innych ludzi, ale jest o nas i o naszej relacji do łaski, bo ten sam Duch, ten sam Chrystus, który zajmował się tymi ludźmi, zajmuje się także nami w takich samych ludzkich sytuacjach, w naszej takiej samej ludzkiej kondycji.
W tej chwili
Kiedy o tym czytamy, to tak naprawdę czytamy o sobie. Myślę, że w kontekście modlitwy łaskę można dobrze zdefiniować jako … obecność i działanie Chrystusa, zmartwychwstałego Chrystusa, w naszym życiu, w tej właśnie chwili, w tym momencie. W tym pomieszczeniu też doświadczamy obecności Chrystusa, którą obiecał wszystkim, którzy gromadzą się w Jego imię. A nie ma głębszego powodu gromadzenia się niż wspólne poszukiwanie Boga i zjednoczenia z Bogiem. Tworzymy więc w tym tygodniu małą wspólnotę, w której łączy nas wokół zmartwychwstałego Chrystusa wspólne poszukiwanie coraz większej miłości i które zakłada zarówno wzrost zaufania jak i wzrost wiary.
Śluby wieczyste
Załóżmy więc, że uznamy, że na Bogu można polegać i zamierzamy podjąć ryzyko na podstawie naszego doświadczenia Boga. Chyba właśnie w tym momencie życia religijnego podejmuje się uroczyste śluby, np. śluby wieczyste. W większości zgromadzeń odbywa się to dopiero po pięciu albo więcej latach, a może powinno to być jeszcze później, bo warto dość dobrze poznać Boga przed podjęciem pełnego zaangażowania.
Jak On może to wytrzymać?
Ciemna strona naszej osobowości jest ciemniejsza niż nam się wydaje. I nie chodzi o to, że Bóg nie jest wspaniały, ale o to, że życie z samym sobą, ze swoją ciemną stroną czasami nie jest zbyt przyjemne. I wymaga nieustannego wzrostu zaufania do Boga, ponieważ projektujemy na Niego to, jak czujemy się sami ze sobą. I myślimy: „Jak On może to znosić? Jak może to wytrzymywać, jak ktoś, kto zna nas na wylot może w ogóle mówić nam „cześć” i „do widzenia” i uśmiechać się do nas? A co dopiero Bóg, który jest taki święty?” To wszystko są błędne informacje na temat życia duchowego, o którym… na żaden inny temat nie ma większej ignorancji niż na temat podróży duchowej. I ludzie popełniają rozmaite błędy, a najbardziej typowym jest projektowanie na Boga naszych własnych ludzkich wyobrażeń o świecie, o tym jak byśmy zareagowali, gdyby ktoś nas tak potraktował, czy jak byśmy się czuli, gdyby kogoś tak potraktowano. I stąd, w miarę jak poznajemy Boga, zaufanie nieustannie rośnie. I przechodzimy z poziomu przyjaźni na poziom zjednoczenia życia albo, w przypadku kontemplatywnego wymiaru Ewangelii, dochodzimy do odpoczynku w Bogu.
Odpoczynek w Bogu
„Odpoczynek w Bogu” to klasyczne wyrażenie używane przez Ojców Kościoła do opisania kontemplacji. Kontemplacja to jedno z tych skomplikowanych określeń, które przekazywano przez lata i łatwo je błędnie rozumieć. Przez pierwszych 16 wieków tradycji chrześcijańskiej zawsze oznaczało ono odpoczynek w Bogu, poza jakimikolwiek pojęciami, poza uczuciami, poza szczególnymi czynnościami z wyjątkiem całkowitego i miłosnego poddania się Bożej obecności. Oczywiście nie był to przez cały czas niezmienny stan, ale był to dojrzały owoc wynikający z innych poziomów relacji z Bogiem, w miarę jak stawały się one bardziej naturalne i swobodne. Ten odpoczynek w Bogu odnosi się do pokoju, spokojnej radości czy duchowej równowagi, które pochodzą z takiej znajomości Boga, że nie czuje się przymusu, by cokolwiek mówić. To trochę jak relacja między starszymi osobami albo między osobami, których miłość bardzo szybko dojrzała, sądzę że są takie osoby, i między którymi poprzez ich więź rozwinęło się intuicyjne wyczucie tego, w jakim stanie jest druga osoba. Zawsze znają swój nastrój. Jeśli więc starszy pan wychodzi po kolacji na ganek, żeby popatrzeć na zachód słońca, jego żona natychmiast wie, czy on chce rozmawiać o tym zachodzie, czy tylko chce patrzeć i dzielić z nią to doświadczenie. Jest to zdolność prostego zadowalania się swoją wzajemną obecnością i ponieważ się kochacie, nie potrzeba wam nic więcej. Nie znaczy to, że nigdy nie rozmawiacie, ale że od czasu do czasu pojawia się taki rodzaj szczytowego doświadczenia, w którym jesteście dla siebie w pełni obecni poza słowami.
Nic!
Taki charakter ma pełne miłości przytulenie. Na przykład, kiedy z miłości całujesz kogoś w usta, co wtedy mówisz? Nic. To nie jest czas na rozmowy. To czas na przyjęcie miłości, którą za darmo obdarza cię druga osoba. Tak więc miłość umożliwia nam zarówno dawanie jak i branie. I właśnie ta wzajemność ożywia wszystkie potencjalne możliwości w życiu człowieka. + A w relacji z Bogiem jest to tak jakby się spoczywało jak dziecko na łonie rodzica; a jeśli postrzegasz relację z Bogiem jak relację małżeńską, jak spoczywanie w ramionach współmałżonka; albo po prostu jak spoczywanie w tajemnicy Bożej obecności na poziomie istnienia, bez jakichkolwiek obrazów, pozostając w relacji z Bogiem bez jakichkolwiek dodatkowych określeń, można rzec, bez jakiejkolwiek osobowości. Oczywiście Bóg nie ma żadnej osobowości. Wierzymy, że istnieją trzy osoby Boskie, ale w teologii chrześcijańskiej osoba oznacza relację. A relacje w Trójcy Świętej są nieskończone i zarazem nieskończenie różne oraz w nieskończonej jedności. Na tym polega paradoks, że Ostateczna Rzeczywistość jest wspólnotą, ale taką wspólnotą, która nieustannie daje sobie nawzajem wszystko, co posiada. Nieskończone bogactwo Boga jest całkowicie przekazywane drugiemu, wylewane na drugiego. A Duch Miłości, ta więź albo najsłodszy pocałunek między Ojcem i Synem, jak określił go jeden z Ojców, ten Duch umacnia ich nieustannie w dawaniu się sobie nawzajem. Tak więc na najgłębszym poziomie życie to dawanie siebie, poświęcanie się, powierzanie się i płynąca z tego radość. Nasze zaproszenie do wejścia w ten rytm wzajemnego dawania i przyjmowania jest duchową drogą w rozumieniu chrześcijańskich Ojców.
Punkt wyjścia
W wyznaczonym czasie bądź w rozmowie albo na spotkaniu z Jezusem, korzystając z Pisma Świętego jako punktu wyjścia, możliwe są wszystkie te akty w jednym okresie modlitwy. Oczywiście będziemy czuli się lepiej w tym miejscu bądź akcentując tę część tego doświadczenia, w której najlepiej wyraża się nasza relacja. Tak więc, jeżeli ktoś jest na poziomie znajomości, poznając Boga chwały, z odrobiną nieśmiałości, skrępowania, to wówczas tekst dostarcza tematu do rozmowy, punktu wyjścia. I wtedy zwykle potrzeba więcej czytania. Może nawet przez cały czas. Jednak w naszej kulturze, z powodu tego jak zostaliśmy nauczeni wszystko czytać, zwłaszcza przez szybkie czytanie, zwykle czujemy przymus, by doczytać do końca daną część, stronę albo rozdział. Trzeba całkowicie przezwyciężyć takie nastawienie czy przymus i spokojnie poruszać się od jednego wersu do drugiego, pozwalając im zatapiać się w naszym umyśle i poświęcając całą naszą uwagę tekstowi, być może czytając go najpierw po cichu, a potem jeszcze raz powoli albo linijka po linijce. Kiedy jednak zauważymy, że w naszym umyśle powstaje jakaś myśl albo jakieś wyobrażenie, które nas pociągają, albo które wydaje się nieść jakiś pożytek, przestajemy czytać, aby nie zasypać tych inspiracji zbyt dużą ilością pokarmu. To tak jakbyś już posilał się na bankiecie; jest szwedzki stół i nie możesz zjeść wszystkiego, musisz dokonać wyboru. To co nas w danym momencie najbardziej pociąga, to zwykle wskazówka, dokąd kieruje nas dzisiaj Duch, ponieważ na tym poziomie naszej duchowej podróży albo modlitwy to pożytek bądź poczucie korzyści z tekstu czy refleksji jest znakiem tego, co Bóg próbuje nam powiedzieć w tym momencie i to będzie owocne.
W stronę milczenia
Jednak kiedy praktykuje się to przez jakiś czas, jeżeli przechodzi się na poziom życzliwości, wtedy przeznacza się więcej czasu na refleksję. Nadal się czyta. Na poziomie przyjaźni, który zawsze wymaga zaangażowania, pojawia się większy pociąg do tego, żeby mówić do Boga własnymi słowami albo żeby wylać z siebie uczucia związane z przeczytanym tekstem, zwłaszcza uczucie wdzięczności, zdumienia, podziwu, zachwytu. W tym punkcie można antycypować przyszłość przez nagły przypływ światła, które pociąga w stronę milczenia. Jednak w naszej kulturze czy nawet przepowiadaniu, o ile mi wiadomo, nie jesteśmy przygotowani, by zauważyć, że pociąg do trwania w milczeniu w obecności Boga jest czymś najbardziej intymnym. Podam niezgrabny przykład: jeżeli młody mężczyzna zaprosił gdzieś dziewczynę, wydał pieniądze, zabrał ją do kina, poszli na kolację, po filmie wypili kilka drinków, pojechali gdzieś, stanęli przed jej drzwiami, żegnają się, a tu nie ma pocałunku na dobranoc! Innymi słowy, gubi się to, na co przygotowywała reszta wieczoru. Podobnie lectio divina bez odpoczynku w milczeniu to pominięcie najistotniejszej części i celu, do którego przygotowywała cała reszta. I właśnie to doświadczenie odpoczynku w Bożej miłości stawia całą resztę w odpowiedniej perspektywie i nadaje zupełnie nowy wymiar życiu.
Bóg mnie kołysze
Nie mówię tu o miłości romantycznej jako o pewnym ideale, bo ma on wielkie ograniczenia, ale posługuję się analogią. Miłość Boga jest znacznie większa. + Znam jednak ludzi, których doświadczenie Boga na początku było niewiarygodnie romantyczne. Mam poczucie, że Bóg daje każdemu to, co jest mu potrzebne. Jeżeli więc nie wierzysz, że Bóg jest kochankiem albo jeśli jako dziecko byłeś pozbawiony uczucia rodziców, którzy z przyczyn środowiskowych czy jakichkolwiek innych niefortunnych powodów uważali, że nie powinni cię dotykać, nie mówiąc już o całowaniu, to dziecko otrzymuje komunikat, że nie jest warte miłości. Ktoś musi je więc nauczyć, że jest jej warte. Teraz jesteś dorosły, a więc przyjaciele nie będą trzymać cię na kolanach i traktować jak dziecko. Zatem Bóg traktuje cię jak dziecko. Jak pisał o życiu modlitwy do swojej córki Meg św. Tomasz Morus, gdy w więzieniu przygotowywał się na ścięcie za to, że pozostał wierny swojemu sumieniu: „Pan mnie kołysze”. Wiesz, co to znaczy? Jak na kolanach. Innymi słowy, doświadczał, że wylewa się na niego Boża miłość jak na dziecko, z którym bawi się kochający ojciec i podrzuca je w górę albo kołysze na kolanie bawiąc się w konika.
Niestrawność czy coś
Sądzę, że wiele osób ma jakieś doświadczenie Bożego pokoju, a ponieważ nie słyszeli, żeby Bóg tak odnosił się do ludzi sądzą, że to coś pochodzi z natury, jak niestrawność czy coś takiego. Ostatnią rzeczą, o jakiej myślą jest to, że to wspaniałe odczucie pokoju to doświadczenie Boga. Zwykle nie mówi się o tym w nauczaniu. W każdym razie, łatwo do tego dochodzi, gdy ktoś przez jakiś czas otwierał swoje serce przed Bogiem. I to, co się wtedy mówi, upraszcza się do jednego zdania albo słowa, które zawiera w sobie bogate znaczenie, znajomość ludzkiego doświadczenia i afirmację. I przy tym uproszczeniu z łatwością doświadcza się jednej czy dwóch chwil, a może nawet dłużej, pokoju albo transcendentnej obecności Boga, która czasami wzbiera we wnętrzu, a czasami przychodzi z zewnątrz. To doświadczenie odpoczynku w Bogu może stać się stałym stanem przez przekształcenie przyjaźni w trwałe zjednoczenie życia. I wówczas odpoczynek jest możliwy nawet pośród intensywnego działania, ponieważ relacja z Bogiem wykracza poza modlitwę i aktywność, które wyrastają z działalności twórczej człowieka i znajdują obecnie odzwierciedlenie w jego świadomości.
Głód głębszego doświadczenia modlitwy
To głównie o tym są nasze rekolekcje: jak umożliwić zaistnienie tego doświadczenia, które z rozmaitych historycznych powodów w jakiś sposób wymknęło się chrześcijańskiemu doświadczeniu po Reformacji, a które głównie przez działanie Ducha zaczyna odradzać się w Kościele, w różnych wyznaniach chrześcijańskich, moim zdaniem niezwykle wyraźnie wśród osób świeckich, gdzie ten głód głębszego doświadczenia modlitwy i jakiegoś systemu wspólnotowego wsparcia znajduje wyraz w parafiach, w zakonach, wśród księży, kleryków, ale przede wszystkim wśród osób świeckich – ich jest więcej.
Trzeba coś zrobić
Trzeba więc coś zrobić, żeby odpowiedzieć na ten głód. On tam jest; jest egzystencjalny, a nasza tradycja z wielkim bogactwem języka, doświadczenia i nauczania odpowiada na tę potrzebę. Tą potrzebą będziemy się zajmować podczas naszych rekolekcji. A przez kontemplację rozumiemy właśnie odpoczynek w Bogu. Nie wyklucza to innych form modlitwy. Nadaje im tylko inną perspektywę, pogłębia ich sens, a praktykowanie modlitwy na innych poziomach w różnych momentach dnia skutkuje zintegrowanym życiem, które prowadzi do jedności naszego wnętrza i naszej natury, a potem do jedności z resztą ludzkiej rodziny, kosmosem, a zwłaszcza z Bogiem.
Tłumaczenie: Tomasz Jeliński,
na podstawie: The Spiritual Journey Series – Contemplative Outreach, Ltd